"To może być jednak mylna kalkulacja, ponieważ telewizja dociera do różnych wyborców, choć głównie do tych z wielkich miast, natomiast informacja o tym, że się nie weźmie udziału w debacie, jest informacją, która zdecydowanie dociera do wszystkich i jest być może ważniejsza niż to, jak się w samej debacie wypadnie.
W Polsce cały spór właściwie toczy się nie na temat tego, jak kto w debacie wypada, tylko kto mówi, że w danej debacie weźmie udział bądź nie weźmie udziału. Generalnie za niebranie udziału dodatkowych punktów się nie dostaje, ponieważ jest zawsze trudniej uzasadnić niewzięcie udziału niż wzięcie.
W sytuacji, kiedy kontrpropozycją jest debata będąca pewnego rodzaju przesłuchaniem na terenie własnego ośrodka, to myślę, że z kolei opinia publiczna w miarę rozumie, iż do takiej debaty, jaką PiS proponuje, inni niespecjalnie się kwapią. Jednak telewizja jest uważana za miejsce w miarę neutralne.
Jeżeli u podłoża tej decyzji leży jakaś kalkulacja, to nie sądzę, żeby była to kalkulacja, która przysporzyłaby nowych głosów PiS. Chyba że PiS zależy głównie na głosach, które i tak będzie miało".