W wywiadzie dla „Financial Timesa” jeden z londyńskich bankierów powiedział, że to wygląda jak katastrofa pociągu na zwolnionych obrotach. Bankierzy francuscy napisali, że „inwestorzy posiadający prawdziwe pieniądze” sprzedają obligacje włoskie oraz francuskie i dokonują repatriacji zysków. W tłumaczeniu z języka bankowych trolli na język ludzi oznacza to, że inwestorzy zagraniczni nie tylko sprzedają te obligacje, lecz także uzyskane z tego tytułu przychody wycofują z francuskiego systemu bankowego.
Oglądanie katastrofy na zwolnionych obrotach ma pewne zalety. Można wtedy każdy szczegół dokładnie zobaczyć, przeanalizować, opisać, co należało zrobić, gdyby tylko politycy kierowali się zdrowym rozsądkiem, a nie sondażami. Ta analiza z pewnością przyda się potomnym, żeby uniknąć podobnych katastrof w przyszłości, bo obecnej uniknąć się już nie da. Kiedyś, w młodości, czytałem książkę, w której bohater mógł się poruszać szybko w świecie na zwolnionych obrotach. Ale masa przedmiotów tego świata była tysiąc razy większa niż w jego świecie, więc nawet jak próbował zmienić bieg wydarzeń, to nie był w stanie. Tak jest i teraz na rynkach finansowych. Politycy próbują załatwić sprawę setką miliardów euro tu czy tam, a tymczasem biliony euro już podjęły decyzję i zaczęły płynąć zgodnie z prądem kryzysu o biblijnych proporcjach.
We wtorek, gdy piszę te słowa, rozpoczęła się wyprzedaż obligacji wszystkich krajów strefy euro oprócz Niemiec. Rządy Francji, Austrii, Finlandii i Holandii, czyli krajów postrzeganych jako relatywnie bezpieczne i dlatego mające najwyższy rating AAA, bezsilnie obserwują, jak szybko rośnie różnica w oprocentowaniu ich obligacji i obligacji rządu Niemiec, obecnie jedynego wiarygodnego w strefie euro i być może jedynego kraju, który za parę miesięcy zachowa rating AAA. Zarządzający wielkimi portfelami obligacji określił ten dzień jako najgorszy od początku kryzysu. „Wszyscy inwestorzy kierują się do drzwi” – dodał inny zarządzający.
Od jakiegoś czasu ostrzegam, że jest już za późno na zatrzymanie spirali finansowej śmierci w strefie euro. Wkrótce po bankructwie Grecji upadnie Rzym, a potem dojdzie do paniki w systemach bankowych Włoch, Francji i może jeszcze kilku krajów. Zatrzyma ją tylko nacjonalizacja banków, ale zupełnie nie mam pojęcia, jak zareagują klienci tych instytucji, gdy sam rząd będzie bankrutem. Jednak to ich problem, nie nasz.
Mnie martwi, że wkrótce potem hordy finansowych barbarzyńców po najlepszych uczelniach, klikający myszą dziesięć razy na sekundę, mogą pozbawić pracy i domów setki tysięcy Polaków, którzy zaciągnęli kredyty, bo swoim kolektywnym umysłem dojdą do wniosku, że Polska jest mało wiarygodna. Zresztą nie muszą nawet nic myśleć, bo już zostały podjęte decyzje o zahamowaniu akcji kredytowej w Europie Środkowo-Wschodniej, o czym donosi „Financial Times” na pierwszej stronie. Przestraszone spółki matki zakazały udzielania kredytów spółkom córkom, a ponieważ banki z kapitałem zagranicznym to często 75 – 100 proc. całego rynku we wszystkich krajach regionu, z pewnością zdusi to wzrost gospodarczy.
Na razie efekt zakręcenia kurka z kredytami nie jest silnie odczuwalny w Polsce, ale to tylko kwestia czasu. I chociaż do tej pory kryzys faktycznie wyglądał jak katastrofa kolejowa na zwolnionych obrotach, to może zdarzyć się dzień, w którym film gwałtownie przyspieszy. I wtedy, po kilku tygodniach, dniach, a może godzinach, nasza rola się zmieni. W filmie dokumentalnym o kryzysie przestaniemy być widzami i staniemy się aktorami. A raczej niemymi statystami, realizującymi jakiś diaboliczny scenariusz, nieświadomie napisany wcześniej przez elity polityczno-finansowe Europy.
Od wielu miesięcy piszę o tym, co należy zrobić. Poza szybkim wdrożeniem pakietu reform, który zwiększy wiarygodność polskiej gospodarki, trzeba się przygotować na uderzenie fali finansowego tsunami w polski sektor bankowy. Proponowałem wyłączenie z rezerw odpowiedniej kwoty, która będzie wykorzystana w celu zapewnienia stabilności finansowej kraju, przez udzielenie pożyczek polskim inwestorom, którzy będą kupować mocno przecenione ulokowane w Polsce spółki córki przeżywających kłopoty finansowe banków unijnych. Widzę cztery instytucje, które mogłyby dokonać takich lewarowanych przejęć: PZU, PKO BP, Getin Holding i BGK. Czas awansować ze statysty na współtwórcę scenariusza.