"Euro od samego początku było projektem bardziej politycznym, niż ekonomicznym, więc (...) musiało być skazane na ekonomiczną porażkę. Pisał o tym Milton Friedman, my w Centrum Adama Smitha mówiliśmy w 2004 r., że nie należy się spieszyć do żadnego euro, bo nie wiadomo, czy to euro w ogóle przetrwa - z uwagi na genetycznie zakorzenione w nim wady - mówi ekonomista.
Dziś, gdy ekonomiczna konstrukcja legła w gruzach, to politycy znowu uprawiają politykę. Czyli na kłopot ewidentnie ekonomiczny mają polityczne lekarstwo - wzmocnijmy politycznie organizm, powołajmy komisarza, zmieńmy traktat i dzięki temu nie będziemy mieli problemów. Owszem, będziemy mieli problemy. Bo problem w strefie euro to jest nadmiernie rozbudowane państwo, nadmierne wydatki publiczne i pieniądz z taką samą stopą procentową dla gospodarek, które są różne. Jeżeli stopy procentowe są takie ważne (...) to jakim cudem taka sama stopa procentowa może być właściwa dla gospodarki niemieckiej i greckiej?
Problemem dzisiejszej Europy jest to, że Grecja zaczęła ciągnąć Europę na dno. Gdyby nie było euro, gdyby Grecja nadal miała drachmę, to problemy Grecji nie byłyby problemem europejskim. Ale niestety są. (...)
Trzeba po prostu pozwolić poszczególnym gospodarkom na samodzielne funkcjonowanie. Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden element - kryzys zaczął się w 2008 r. i co się stało przez trzy lata? Przez trzy lata relacja długu do PKB w 27 krajach UE z poziomu średniego 62 proc. wzrosła do ponad 80 proc. Przez lata całe utrzymywał się na poziomie 55-60 proc. i nagle poleciał do góry, w kosmos. W 17 krajach strefy euro jest jeszcze gorzej. W związku z powyższym to, co robiono przez trzy lata, czyli drukowano - w Stanach dolary, w Wielkiej Brytanii funty, a w eurostrefie euro - to nic nie dało. (...) Czy jeśli będziemy mieli jednego ministra finansów to, czy to uratuje strefę euro? Gdyby rządy potrafiły się zająć gospodarką, to byśmy nie mieli tego kryzysu, który mamy".