To zupełnie nowa sytuacja w polskiej polityce, o której w zasadzie nic nie możemy powiedzieć na podstawie wcześniejszych doświadczeń. Do tej pory - jeśli w ogóle przywództwo w partiach zmieniało się w wyniku takiej właśnie standardowej, demokratycznej procedury wewnątrzpartyjnej - to tylko wtedy, gdy partie pozostawały w opozycji jak w PSL, kiedy Jarosław Kalinowski stracił władzę czy na lewicy, gdy Grzegorz Napieralski pokonał Wojciecha Olejniczaka.
Wszystkie partie będą to obserwować z wielką uwagą i patrzeć, jak to może działać w polskich realiach, czy taka operacja da się przeprowadzić bezkrwawo, w tym sensie, że przegrany uznaje swoją porażkę i wspiera nowego lidera. Tak to było w przypadku Kalinowskiego, który trochę jest na bocznym torze, ale trzeba przyznać, że jest to bardzo przyjemny boczny tor. Nie jest wójtem swojej rodzinnej wsi, tylko eurodeputowanym i jest nadal znaczącą postacią. Myślę, że tę operację bardzo uważnie będzie studiował Grzegorz Schetyna.
Jeśli przejdzie to bez jakichś specjalnych perturbacji, to będzie to krok w stronę normalizacji na scenie politycznej, tzn. tego, że partie polityczne nie tylko betonują się jako oligarchicznie zarządzane kartele, ale też stają instytucjami, w których umiejętność budowania swojego poparcia i dyskusji programowej nie jest robiona na pokaz. To wyraźny dowód na to, że wybory wewnątrzpartyjne nie muszą być z góry przewidywalne i być tylko hołdem składanym przez cynizm cnocie