Historia na tróję. Bez rewelacji, spodziewałem się czegoś więcej. Dużo powiedziano o winie pilotów, znacznie mniej o roli Rosjan, kontaktach kontrolerów z Moskwą, co przecież miało duży wpływ na bieg wydarzeń 10 kwietnia. Brakuje napięcia, które panowało na wieży i w kabinie pilotów - mówi o filmie "Śmierć prezydenta" w wywiadzie dla WP.PL płk Edmund Klich, były akredytowany przy MAK, były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

Reklama

- Z filmu nie dowiedzieliśmy się jak wyglądały kontakty kontrolerów z Siewiernego z Moskwą, co miało duży wpływ na bieg wydarzeń 10 kwietnia. Autorzy podkreślają, że kabina pilotów nie była sterylna, że wchodził do niej szef protokołu dyplomatycznego, a przecież ta wieża, choć powinna być sterylna, też nie była! Na kontrolerów też wywierano presję, o czym świadczy fakt, że zmieniali zdanie ws. lądowania tupolewa. Najpierw nie chcieli na to zezwolić, potem, po rozmowach z "górą", przekazywali załodze komunikaty w zupełnie innym tonie. Bez komentarza pozostawia się stwierdzenie rosyjskiego dziennikarza, że lot był cywilny, co nie jest zgodne z prawdą – komentuje Klich.

- Można było naświetlić konflikt polityczny, powiedzieć o tym, w jakich okolicznościach doszło do rozdzielenia wizyt, wspomnieć, że pierwsza - z udziałem premiera - odbyła się trzy dni wcześniej i przebiegała bez zakłóceń - mówi Klich w wywiadzie. - Co więcej należało wspomnieć o lądowaniu Jaka-40, który dotarł do Smoleńska na krótko przed prezydencką delegacją - podkreśla.

- Identyfikatory, które nosili polscy eksperci w filmie, nie były biało-czerwone, ale czerwono-biało-czerwone, więc zrobiono z nas Austriaków - to według Klicha kolejne niedociągnięcie w filmie National Geographic. Inaczej też wyglądała praca ekspertów. - Nikt nie rozrysowywał na tablicy schematów, trajektorii lotu, nie robiono makiet z modelami samolotu. W filmie pokazano to trochę na wzór amerykański, oderwany od realiów - dodaje.

Reklama