Sam wymiękam przed tym tematem, sam jestem w związku z nim w jakiejś udręce. Nie jest tak, ze ja kogoś chciałem do prostytucji zachęcić albo kogoś - mam na myśli klientów, a nie prostytutki - usprawiedliwić - tłumaczy Marek Raczkowski w rozmowie z dwutygodnikiem "Gala".
Jak zapewnia, chciał, by klienci prostytutek po lekturze jego książki ("Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki") czuli się gorzej.
Bo mężczyźni wykorzystują sytuację, w której się znajdują, sytuację klienta, do okazywania łatwej, niczego nieniosącej za sobą troski. Wystarczy, że po odbytym stosunku powiedzą prostytutce: "Jesteś taka fajna, weź się, dziewczyno, ogarnij, nie rób tego, stać cię na więcej". I już czują się usprawiedliwieni - wyjaśnia rysownik.
To jest strasznie nędzne - dodaje. - Tym bardziej, że stykając się z prostytutkami, można natrafić na kogoś, kto naprawdę jest w kłopotach. Ale przeważnie wtedy klienci znikają, udając, że nic nie widzieli i nic nie słyszeli, bo - wiadomo - jeszcze ktoś w pracy czy w domu się dowie, że zetknęli się z prostytutką.
Jak podkreśla Marek Raczkowski, w układzie między prostytutką a klientem to klienci są potworami.
Gdyby nie ci nędzni klienci, to ten zawód byłby szanowaną i pożądaną wśród kobiet profesją - przekonuje rysownik.