Na efektowne zmiany nie ma co liczyć, mimo że urzędy pracy oferują szukającym zatrudnienia i przedsiębiorcom wiele instrumentów aktywizacji - dotacje na firmę (najbardziej pożądane przez samych zainteresowanych), dofinansowanie miejsc pracy, staże, szkolenia, prace interwencyjne. Wszystkie poza pierwszym wymienionym skuteczność mają co najwyżej średnią. Ma to zmienić reforma pośredniaków przygotowywana przez resort pracy. I tu pojawia się słowo klucz - efektywność.
Efektywne mają być pośredniaki, doradcy zawodowi, urzędnicy, a na końcu bezrobotny, no bo przecież znajdzie pracę. Pojawia się również drugie słowo wytrych - premia. Te urzędy, które wykażą się największą skutecznością, dostaną pieniądze ekstra. Wszystko niby się zgadza. Za ciężką pracę, niestandardowe rozwiązania premia jest uzasadniona. Tylko że diabeł tkwi w szczegółach. Do urzędów trafią dodatkowe środki za znalezienie miejsc pracy. To, ile bezrobotny będzie musiał utrzymać zatrudnienie, żeby warunek został spełniony? Trzy miesiące, pół roku?
O przyznaniu premii ma decydować również efektywność kosztowa stosowanych form pomocy. Czyli im tańsze, tym lepsze? Tych pytań jest więcej. Wątpliwości wobec resortowego pomysłu ma również kancelaria premiera. I wskazuje na realne zagrożenia - premie trafią do najlepszych, ale również do średniaków i słabeuszy. Jeżeli tak, to po raz kolejny w przypadku rządowych pomysłów z wielkiej chmury spadnie mały deszcz. Reforma sprowadzi się bowiem do już powszechnie stosowanej zasady w publicznych jednostkach - premie tak, ale dla wszystkich i po równo.