Warszawska kampania referendalna rozegrała się tuż przed dwoma wyborczymi latami. Oto 5 rezultatów wynikających z jej przebiegu.
Upartyjnienie szkodzi. Wiele wskazuje na to, że frekwencji zaszkodziło partyjne zaangażowanie. Akcja zbierania podpisów pod wnioskiem zaczęła się wiosną jako inicjatywa obywatelska. Jeszcze w czerwcu dwie trzecie warszawiaków deklarowało chęć oddania głosu w referendum. W sierpniu chętnych było o połowę mniej. Kampania stała się polem bitwy PO z PiS. Dyskusję zdominowali partyjni liderzy, co spowodowało spadek zainteresowania. – Przekaz był prosty: idziemy po Warszawę. Spór przestał być merytoryczny, stał się wyborem partyjnym – mówi dr Anna Materska-Sosnowska z UW. Jednak zdaniem Mariusza Błaszczaka, szefa klubu PiS w Sejmie, to mimo wszystko sukces opozycji. – Hanna Gronkiewicz-Waltz cudem prześlizgnęła się pod progiem, to porażka prezydent i premiera, którzy jej bronili – ocenia Błaszczak.
Opozycji trudno odwołać rządzących. A będzie jeszcze trudniej. Mimo wielkiej mobilizacji opozycji Warszawa jest kolejnym miejscem nieudanego referendum personalnego. Od 2010 r. odbyło się już ich ponad sto, tylko 16 było skutecznych. Zdaniem dr. Rafała Chwedoruka z UW sytuacja warszawska wyciszy temat referendów. – Prezydenci Krakowa czy Słupska mogą raczej spać spokojnie, skoro w stolicy nie udało się przekroczyć progu frekwencji – mówi ekspert. Mimo że obecne progi referendalne przekraczane są rzadko, to wkrótce i tak mogą zostać podwyższone. Lada moment parlamentarzyści rozpoczną prace nad prezydenckim projektem ustawy, który zakłada, że w przypadku referendum odwołującego władze samorządowe konieczna będzie frekwencja nie mniejsza niż w trakcie powoływania organu. Jak się dowiedzieliśmy, część posłów zamierza jeszcze bardziej zaostrzyć te wymogi. – Takie referenda odbywałyby się tylko, gdyby wcześniej nastąpił jeden z dwóch przypadków: katastrofa finansowa w samorządzie lub uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa przez włodarza miasta – zapowiada złożenie takiej poprawki Piotr Zgorzelski (PSL), przewodniczący komisji samorządu terytorialnego.
Brak alternatywy. O ile Warszawskiej Wspólnocie Samorządowej udało się dzięki niezadowoleniu z rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz zmobilizować wyborców do składania podpisów pod wnioskiem o referendum, o tyle problem pojawił się w momencie, gdy trzeba było odpowiedzieć na pytanie: co dalej. – Większość dyskusji toczyła się wokół sprawy przedszkoli, śmieci i drogich biletów, a problemy Warszawy nie sprowadzają się tylko do tego – mówi dr Anna Materska-Sosnowska. Do tego dołożył się brak wiary w realną zmianę, spowodowany po części sugestią powierzenia funkcji komisarza urzędującej pani prezydent, a po części świadomością wyboru nowego gospodarza na zbyt krótki okres.
Reklama
Referendalny topór mobilizuje władze. Dla mieszkańców Warszawy idealnie by było, gdyby groźba referendum wisiała nad władzami przez cały czas. Takie wrażenie można odnieść po ostatnich działaniach prezydent i jej gabinetu. W ramach kampanii niespodziewanie znalazły się pieniądze na dokończenie Południowej Obwodnicy Warszawy, na tory wyjechały nowiuteńkie składy metra Inspiro, szybciej otworzono tunel pod Wisłostradą. Ratusz obiecał rezygnację z kolejnej podwyżki cen biletów w 2014 r., obniżył opłaty śmieciowe i zapowiedział kartę warszawiaka gwarantującą zniżki na komunikację bądź wstępy do muzeów czy teatrów.
Referendum kreuje lokalnych bohaterów. Bez wątpienia największym został burmistrz Ursynowa Piotr Guział. Chociaż bardzo szybko w cień usunęli go partyjni liderzy, to jednak zyskał rozpoznawalność. Zdaniem politologów referendum pozwoliło burmistrzowi zakumulować znaczny kapitał na przyszłość. Pytanie tylko, na co go spożytkuje. Być może wystartuje w wyborach prezydenta Warszawy w 2014 r.
Stołeczni spin doktorzy, czyli kto napędzał kampanię referendalną
Referendalne ruchy ratusza i inicjatorów referendum od początku podsypane były dużą dawką marketingu politycznego. Za sukces jednych i porażkę drugich w równym stopniu odpowiadali nieoficjalni spin doktorzy, sterując kampanią informacyjną z drugiego planu.
Jak twierdzą rozmówcy DGP, w obozie Hanny Gronkiewicz-Waltz na czas przedreferendalny wytworzył się triumwirat, w którego skład wchodzili sekretarz miasta Marcin Wojdat, dyrektor Centrum Komunikacji Społecznej Jarosław Jóźwiak oraz wiceprezydent Michał Olszewski. – Jarek to zaufany pracownik Hanny Gronkiewicz-Waltz, jeszcze za czasów poselskich pani prezydent był jej asystentem. Marcin ma znakomite wyczucie społeczne, ma dojścia do aktywistów i działaczy społecznych czy środowisk kultury. Z kolei Michał jest typowym merytokratą, sprawuje nadzór m.in. nad biurem funduszy europejskich, jest więc dobrze przygotowany merytorycznie do kampanii – mówi jeden z naszych rozmówców. Kampania inicjatorów referendum nabrała tempa po tym, jak do Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej dołączyły inne ugrupowania, m.in. Prawo i Sprawiedliwość, Polska Jest Najważniejsza, stowarzyszenie Republikanie Przemysława Wiplera czy Twój Ruch Janusza Palikota.
Najwięcej kontrowersji w polityce informacyjnej obozu referendalnego wywołało odwoływanie się do symboli powstańczych, np. poprzez plakaty z godziną W. – Nie jest tajemnicą, że w dużej mierze kampania jest zasługą specjalisty PR od wizerunku Jarosława Kaczyńskiego, czyli dr. Marka Kochana – twierdzi nasz rozmówca. Dodaje jednak, że istotną rolę odgrywa także rzecznik PiS Adam Hofman, który miał najwięcej do zyskania i do stracenia. – Doktor Kochan jest PR-owcem, który traktuje to jako normalne zlecenie. Dla Hofmana, po ostatnich wpadkach wizerunkowych, akcja referendalna jest jego politycznym być albo nie być – mówi nasz informator.