Jeśli Władimir Putin mówi, że wycofał wojska z terenów przy granicy z Ukrainą, to mówi. Jeśli prosi separatystów, by przełożyli zaplanowane na niedzielę referendum, to prosi. W nagły, pojednawczy ton rosyjskiego prezydenta nie należy wierzyć. Bezużyteczną sowietologią jest analiza jego wypowiedzi. To tak jakby poważnie traktować złożoną publicznie prezydencką deklarację, że zielone ludziki na Krymie kupowały swoje mundury w sklepach myśliwskich.
Co jeszcze Putin mówił o Ukrainie? W czasie gorącej linii, konferencji, podczas której łączył się z Rosjanami – deklarował, że nigdy nie planował żadnej aneksji. Krym wyszedł jakby przypadkiem. Mianem bzdury określił podejrzenia, że w Donbasie działają federalne pododdziały. Później zapewniał NATO, że nie koncentruje wojsk przy granicy z Ukrainą, mimo że z ujawnionych przez Sojusz zdjęć satelitarnych wynikało zupełnie co innego.
Pojednawcze stanowisko Putina ma praktyczne uzasadnienie. W ostatnich tygodniach separatystom udało się radykalnie pogorszyć bezpieczeństwo w miastach, takich jak Słowiańsk, Charków, Odessa czy Kramatorsk. Równocześnie doszło do zbliżenia stanowisk Niemiec i Rosji w sprawie definicji federalizmu, który ma być oktrojowany Ukrainie.
Presja realizowana za pomocą messnerowskiej wojny chaosu okazuje się skuteczna. Dzień przed deklaracją Putina dowódca połączonych sił NATO w Europie generał Philip Breedlove powiedział, że regularne rosyjskie wojska nie wejdą na wschód Ukrainy, bo Moskwa jest w stanie osiągnąć swoje cele w inny sposób. Za pośrednictwem dowodzonych przez instruktorów GRU rebeliantów. Uważam, że najbardziej prawdopodobne jest to, iż Putin nadal będzie robił to, co robi, dyskredytując ukraiński rząd, wywołując niepokoje, próbując przygotować grunt dla ruchów separatystycznych, by upewnić się, że Moskwa kontroluje wschód Ukrainy – oświadczył we wtorek w Ottawie Breedlove.
Reklama
To, co dzieje się obecnie, ma służyć precyzyjnie sformułowanemu przez rosyjską dyplomację celowi. Chodzi o narzucenie sąsiadowi ustroju. Takiego, w którym Donieck, Charków, Ługańsk i Odessa w ramach Ukrainy staną się niezależnymi od Kijowa podmiotami. Z własną polityką wewnętrzną (przyjmowaniem w drodze referendum rozwiązań bez konieczności konsultowania ich z rządem centralnym) i zagraniczną (wg Siergieja Ławrowa regiony powinny mieć prawo do tworzenia zewnętrznych związków międzyregionalnych). W ten sposób państwo ukraińskie nie będzie miało też monopolu na politykę oświatową na wschodzie i południu. Jeśli rosyjski stanie się drugim oficjalnym językiem, trudno mówić o budowaniu jednolitej tożsamości narodowej w skali całej Ukrainy.
Propozycje Rosji mieszczą się w zachodnioeuropejskim standardzie. Wie to doskonale przewodniczący OBWE Szwajcar Didier Burkhalter, którego wczoraj Putin zapewniał o wycofaniu wojsk i pokojowych zamiarach wobec Ukrainy.
Szeroką autonomię mają przecież kantony, które Burkhalter doskonale zna i które mówią różnymi językami. Problem jedynie w tym, że rozwiązanie proponowane przez Rosję ma nieco inne cele niż te, które przyświecały budowaniu Konfederacji Szwajcarskiej. Wykorzystywanie przez Kreml podziałów służy uśmierceniu idei sobornosti, która legła u podstaw współczesnej Ukrainy. Sobornost to jedność i niepodzielność. Coś, co dawało nadzieję na budowę nowoczesnego państwa. Federalizm w rozumieniu Putina-Ławrowa ma być jego przeciwieństwem.
Jeśli Putinowi nie uda się uśmiercić sobornosti poprzez międzynarodowy arbitraż, nie zawaha się wywołać długotrwałej wojny domowej. Jeśli nie da się wyznaczyć granic kantonów za pomocą obserwowanej dziś ograniczonej przemocy, instruktorzy z GRU i ochotnicy z głębi Rosji zorganizują działania na znacznie większą skalę. Inwazja na pełną skalę jest środkiem ostatecznym. Zostanie zastosowany, gdy inne nie dadzą zadowalających rezultatów.