O przystąpienie do wspólnoty europejskiej Turcja zabiegała oficjalnie od 27 lat, wtedy złożyła wniosek aplikacyjny o przyjęcie do EWG, ale ta droga zaczęła się jeszcze wcześniej. Być może na wyrost, może nieodpowiedzialnie przywódcy europejscy bardzo wcześnie zasugerowali Turcji chęć przyjęcia jej do wspólnoty. Choć negocjacje akcesyjne rozpoczęły się w 2005 roku i w roku ubiegłym zamknięto kolejne rozdziały, wiadomo, że nie ma zgody na wejście Turcji do Unii Europejskiej. Poza niespełnianiem sztywnych kryteriów jest także podnoszony przez Francję (w której działa bardzo wpływowe lobby ormiańskie) argument rzezi dokonanej na Ormianach prawie sto lat temu, której Turcja do dziś nie chce uznać za ludobójstwo.
Turcja jako "świeckie państwo muzułmanów" byłaby dla wielu państw unijnych - poza Wielką Brytanią - nie do zaakceptowania. Liczący 80 mln ludzi kraj zagroziłby także pozycji największych unijnych graczy, z Niemcami na czele. Ta świadomość przez wiele lat nie docierała jednak do tureckich polityków, którzy swoją przyszłość widzieli w UE. Zaczęło się to zmieniać kilka lat temu i z każdym rokiem zwolenników integracji europejskiej w Turcji ubywa. Wraz z rosnącym wzrostem gospodarczym kraju, wyrastającego ponownie na potęgę. Siłę Turcji buduje jej odwaga i brawura, kraj inwestuje tam, gdzie inni się boją tego czynić - w np. Liberii czy Angoli. Nie tylko Chiny, ale i Turcja podbija Afrykę.
Wraz z rosnącą antypatią do Stanów Zjednoczonych i niechęcią do Unii, Turcja zbliża się coraz bardziej do Rosji. 10 lat temu zbudowano gazociąg Blue Stream, powstają kolejne inwestycje energetyczne, rośnie wymiana gospodarcza.
Recep Erdogan zapowiada, że pod jego teraz prezydenckimi rządami Turcja stanie się potęgą. I nie są to mrzonki, bo Turcja już jest poważnym partnerem gospodarczym i militarnym - na szczęście dla nas jest też członkiem NATO. Unia Europejska przez całe lata stosowała wobec Ankary metodę kija zamiast marchewki, wskutek czego to Turcja nie chce teraz Unii. A szkoda, bo byłoby to korzystne dla obu stron.
Przeciwnicy Erdogana zarzucają mu autorytaryzm i chęć wprowadzenia dyktatury. Z perspektywy obrońców praw człowieka faktycznie nie wygląda to najlepiej - tłumienie opozycji, zamykanie Twittera czy od lat ograniczanie praw mniejszości kurdyjskiej to tylko niektóre przykłady demokracji w wydaniu erdoganowskim. Ale po pierwsze, konia z rzędem temu kto znajdzie w Turcji polityka demokratycznego w europejskim tego słowa rozumieniu (który w dodatku byłby skuteczny). A po drugie, cynicznie na to patrząc, Turcja za Erdogana może się jeszcze bardziej wzmocnić gospodarczo i na arenie międzynarodowej.
Erdogan umiejętnie rozgrywał pozycję geopolityczną kraju leżącego u styku Azji i Europy, świeckiego a muzułmańskiego, członka NATO, balansującego między blokiem euroatlantyckim, Rosją a krajami islamskimi. Najbardziej widoczne to było na przykładzie kryzysu ukraińskiego – choć Turcja co prawda początkowo bardzo protestowała przeciw secesji i przyłączeniu Krymu do Rosji (lojalność wobec krymskich Tatarów), to jednak szybko pogodziła się z sytuacją i teraz zamierza skorzystać z wojny handlowej między Rosją a UE, eksportując do Rosji. Może nam się to nie podobać, ale świadczy o skuteczności i sprycie tureckiego polityka, który dzięki takiemu balansowaniu wzmacnia pozycję swojego kraju.