Marek Chądzyński: Jak zareagowała firma na konflikt na Wschodzie? Zaszkodził on wam?

Leszek Gołąbiecki*: W stosunkach biznesowych w ogóle tego nie odczuliśmy. Nie zaczęto nas gorzej traktować tylko dlatego, że jesteśmy firmą z Polski. Wręcz odwrotnie. W Petersburgu na budowie biurowca dostaliśmy pozwolenie na użytkowanie nawet przed czasem. Gdyby ktoś chciał nas szykanować, to pewnie wykorzystałby taką proceduralną okazję i przedłużał to w nieskończoność. Nic takiego się nie działo.

Reklama

A od strony ekonomicznej? Rubel wyraźnie przecież stracił na wartości.

Ale nam to nie zaszkodziło, bo nasze kontrakty rozliczamy w euro.

No tak, ale ostatnio inna polska firma - PESA - też miała kontrakt w euro i problem, bo zamawiający nie był w stanie jej tych euro zapłacić ze względu na deprecjację rubla.

My zawsze podejmowaliśmy się przedsięwzięć, które miały zabezpieczone finansowanie. Na ogół był to ubezpieczony kredyt bankowy. Często kredyt był z polskiego banku, a ubezpieczycielem Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych.

Media / Jarosław Wrażeń, Admis
Reklama

A więc zostajecie w Rosji?

Mówiłem o kontraktach zawartych jeszcze przed wybuchem konfliktu. Co do przyszłości - cóż, nie możemy postawić na Rosję. Nasz rozwój tam jest obecnie niemożliwy. Po pierwsze, rzeczywiście nasze oferty mogą być niekonkurencyjne cenowo ze względu na zmianę kursu rubla do euro. Po drugie, sytuacja gospodarcza w Rosji jest bardzo niepewna. W takich warunkach pierwszym krokiem zawsze jest ograniczenie inwestycji. Nie liczymy więc na jakiś wysyp zamówień.

Problem jest w Rosji czy na wszystkich wschodnich rynkach?

Nie na wszystkich. Bardzo perspektywiczny jest rynek białoruski. Podpisaliśmy tam ostatnio umowę na budowę centrum biurowo-handlowego w Grodnie. Wartość tego kontraktu to ok. 65 mln euro. Jeśli nie będziemy się rozwijać na rynku rosyjskim, to większy nacisk w strategii położymy na rynek białoruski. Jako jedyna polska firma budowlana uzyskaliśmy licencję pierwszego, najwyższego stopnia na prowadzenie robót na Białorusi. I to jest nasza szansa na utrzymanie rynków wschodnich.

A Ukraina? Dlaczego spółka jest tam nieobecna?

O tym, że nie będziemy tam aktywni, zdecydowaliśmy jeszcze długo przed wybuchem konfliktu. Przede wszystkim ze względu na niesprzyjającą atmosferę dla robienia biznesu. Ten rynek z naszego punktu widzenia nie był i nadal nie jest bezpieczny pod względem finansowym.

Białoruś jest bezpieczniejsza?

Zdecydowanie. Na podstawie naszych doświadczeń przy budowie Hotelu Victoria w Mińsku mogę powiedzieć, że rynek białoruski jest nie tylko bezpieczny, ale też uporządkowany. I nie jest to tylko nasza opinia, ale też polskich firm z innych branż, które tam działają.

A z kim obecnie konkurujecie na rynku białoruskim?

Przede wszystkim z firmami chińskimi i tureckimi. Ich główny oręż to cena, ale też łatwe zapewnienie finansowania. Brak takiego finansowania to największa bolączka rynku białoruskiego. Chińczycy i Turcy przychodzą do białoruskich inwestorów już z kredytami ze swoich banków. My zresztą robimy podobnie, często jest to kredyt z Banku Gospodarstwa Krajowego, ubezpieczony w KUKE.

Kto spłaca ten kredyt?

Oczywiście inwestor. To on jest formalnie kredytobiorcą. Natomiast płatności za wykonane prace idą bezpośrednio z banku na nasze konta, inwestor nawet nie widzi tych pieniędzy. W takiej formule finansowane są wszystkie inwestycje na Wschodzie.

Przed wybuchem konfliktu na Ukrainie kontrakty wschodnie wypracowywały około jednej piątej waszych przychodów. Jak jest obecnie?

Kończymy wcześniej zawarte kontrakty w Rosji i jest duża szansa na kolejne kontrakty na Białorusi. Po ich podpisaniu w obecnym roku nie powinno być dużego spadku sprzedaży pochodzącej z tych rynków. Ale też nie należy oczekiwać, że z budów na Wschodzie będziemy mieli coraz większe przychody.

Czy Unibep szuka nowych rynków za granicą?

Weszliśmy w ubiegłym roku na rynek niemiecki. Uczymy się go, musimy jeszcze "osadzić się" tam organizacyjnie i kadrowo. Ale Niemcy to obiecujący kierunek. Drugi to Norwegia, gdzie jesteśmy obecni już od sześciu lat. Norwegia jest dochodowa, daje ponad 100 mln zł sprzedaży rocznie. Rozwijamy się tam, wchodzimy w działalność deweloperską wraz z miejscowym partnerem. Pewnie w tym roku zaczniemy budowę pierwszego naszego osiedla. Norwegia nie jest łatwym rynkiem pod względem wymogów formalnych i wyśrubowanych norm technicznych, jakie trzeba spełniać. Ale już to opanowaliśmy, swoje "frycowe" zapłaciliśmy. Kosztowało nas to dużo pracy. Od 2009 r., kiedy zaczęliśmy działalność w Norwegii, wybudowaliśmy tam tysiąc mieszkań w technologii modułowej. W naszych zainteresowaniach jest również rynek szwedzki.

Ile w tej chwili przychodów ze sprzedaży pochodzi z eksportu?

Chcemy, żeby - przy uwzględnieniu sytuacji w Rosji - było to około 25-30 proc. sprzedaży rocznie. I zamierzamy rozwijać eksport. To jest nasza ucieczka do przodu. Za pięć-sześć lat, gdy skończą się projekty budowlane w kraju finansowane z pieniędzy unijnych, polskie firmy budowlane będą musiały zacząć szukać nowych kontraktów. I wychodzić w tych poszukiwaniach za granicę. My już mamy doświadczenie i kadrę, która umie to robić.

*Leszek Gołąbiecki, prezes firmy Unibep, działającej jako generalny wykonawca na rynku budownictwa mieszkaniowego, hotelowego oraz obiektów użyteczności publicznej

ZOBACZ TAKŻE: Poradziliśmy sobie z rosyjskim embargiem, a nawet nieźle na nim wyszliśmy >>>