Dyrektor Europejskiej Akademii Dyplomacji Katarzyna Pisarska powiedziała, że od dawna trudno jest mówić o solidarności w obrębie Grupy Wyszehradzkiej. Nie chce przy tym nazywać efektu wtorkowego głosowania wyjściem Polski poza szereg. - Negocjowaliśmy, aby broniąc własnego interesu dojść do kompromisu, podczas gdy pozostałe kraje nie były gotowe na ustępstwa, a sama grupa nie jest stałym sojuszem - uważa Katarzyna Pisarska. Jej zdaniem wiele razy zawiódł nas w tym gronie brak solidarności, choćby w sprawie konfliktu na Ukrainie, a Polska zrobiła to, co należało w przypadku takich negocjacji.
Katarzyna Pisarska zwraca uwagę, że także na polu polityki energetycznej w ramach grupy nie mówiliśmy wspólnym głosem, samej solidarności w gronie państw z regionu od dawna nie ma, a więcej łączy nas z innymi partnerami. Szefowa Europejskiej Akademii Dyplomacji uważa, że w sprawie imigrantów zawarliśmy z członkami grupy sojusz taktyczny, który nie jest jednak sojuszem strategicznym - te kraje mają nam mało do zaoferowania, w ważnych dla nas kwestiach nie uzyskujemy od nich wsparcia, także my nie znajdujemy wspólnego punktu widzenia w sytuacjach, gdy jest to potrzebne naszym regionalnym partnerom.
Wyjście na własne życzenie
Z kolei europeista z Uniwersytetu Warszawskiego Piotr Wawrzyk uważa, że postawą w czasie wtorkowego głosowania Polska sama wykreśliła się z Grupy Wyszehradzkiej. Jego zdaniem, tym samym rząd PO dał sygnał, że w spornych sytuacjach stanie prędzej po stronie Berlina lub Brukseli niż regionalnych partnerów.
Zdaniem politologa, przyszłe relacje z naszymi regionalnymi partnerami są obecnie uzależnione od wyników wyborów parlamentarnych - zmiana rządu będzie pewnie oznaczać powrót do formuły V4, a ponowne objęcie władzy przez PO będzie raczej oznaczać wykluczenie z Grupy Wyszehradzkiej i pokrzyżowanie planów zostania regionalnym liderem.