Na razie nie wiadomo, czy Pjongjangowi faktycznie udało się skonstruować tę niszczycielską broń, chociaż naukowcy na całym świecie analizują już wywołane wybuchem fale sejsmiczne, porównując je z odczytami dokonanymi po testach broni wodorowej z przeszłości. Nie do końca zrozumiałe jest również, dlaczego Kim Jong-un akurat teraz zdecydował się na odpalenie kolejnego ładunku nuklearnego, chociaż wiele wskazuje na to, że reżim tym razem starał się wysłać sygnał w kierunku Pekinu, a nie Waszyngtonu. Pewne jest tylko jedno: test pokazuje, że broń atomowa jest dziś tak samo ważna, jak za czasów zimnej wojny. A może nawet ważniejsza.
Po pierwsze, znacząco spadło tempo nuklearnego rozbrojenia. Owszem, w tej sprawie doszło do znaczącego postępu od 1986 r., kiedy atomowy arsenał zgromadzony na świecie osiągnął swój szczyt pod postacią 64,5 tys. głowic (obecnie jest ich trochę ponad 16 tys.). Między 2009 a 2013 r. USA zlikwidowały zaledwie 300 głowic, czyli 10 razy mniej niż przez poprzednich pięć lat, zaś tempo redukcji arsenału w Rosji spadło o połowę, z 2,5 tys. do 1 tys. na pięciolatkę. Do tego nowe porozumienie rozbrojeniowe między atomowymi potęgami, które weszło w życie w 2011 r., nie zakłada zmniejszenia liczby głowic nuklearnych w ogóle, a jedynie zmniejszenie liczby głowic zainstalowanych na środkach ich przenoszenia.
Po drugie, pomimo antynuklearnej retoryki, wszystkie atomowe potęgi z czasów zimnej wojny są w trakcie kosztownych programów modernizacyjnych swoich wojsk strategicznych. Najbardziej kompleksowo odbywa się to oczywiście w USA i Rosji. Waszyngton zamierza zainwestować w opracowanie nowego bombowca strategicznego, nowej generacji okrętów podwodnych zdolnych do przenoszenia pocisków balistycznych, usprawnienia istniejących już rakiet i głowic, a także systemów kontroli i dowodzenia oraz infrastruktury niezbędnej do przeprowadzenia tych wszystkich modernizacji. Koszt samego utrzymania arsenału do 2024 r. wyniesie 345 mld dol.
Nie inaczej wygląda sytuacja w Rosji, gdzie jednocześnie prowadzone są prace nad unowocześnieniem każdego elementu atomowej triady (czyli możliwością dokonania uderzenia atomowego z powietrza, morza i lądu). W tyle nie zamierza pozostawać Pekin, który od dwóch lat dysponuje nowymi okrętami podwodnymi z napędem atomowym zdolnymi przenosić głowice nuklearne. Wielka Brytania prawdopodobnie niedługo podejmie decyzję w sprawie przyszłości swojego arsenału.
Żadne z mocarstw nie chce zostać z tyłu, bo ponad ćwierć wieku od zakończenia zimnej wojny broń atomowa wciąż dysponuje odstraszającym potencjałem. Perspektywa eskalacji konfliktu konwencjonalnego do atomowego dalej jest na tyle przerażająca, że żaden amerykański myśliwiec nie odpalił dotychczas rakiety w stronę rosyjskiej maszyny i vice versa. Broń atomowa zapewnia kruchą równowagę. To dlatego Moskwa tak alergicznie reagowała na tarczę antyrakietową – bo to broń o znaczeniu strategicznym. Jedyna, która jest w stanie w przypadku atomowej konfrontacji przechylić szalę zwycięstwa na drugą stronę.
Po czwarte wreszcie, bomba „A” wciąż jest postrzegana jako jeden z najskuteczniejszych instrumentów polityki zagranicznej. Broń nuklearna jest jedynym powodem, dla którego świat wciąż pochyla się nad Koreą Płn. Doskonale to rozumie Kim Jong-un. Rozumie też, że aby traktowano go jeszcze poważniej, musi mieć rakietę, która potencjalnie pozwoli mu sięgnąć USA. Z tych wszystkich powodów, nawet jeśli nikt się już nie ściga na liczbę głowic, to nie znaczy, że broń strategiczna straciła na znaczeniu. Wygląda na to, że jest wręcz przeciwnie, a porozumienie biorące w ryzy irański program jądrowy jest wyjątkiem potwierdzającym regułę.