Anna Sobańda: Przygotowując się do wywiadu czytałam sporo na pani temat i muszę przyznać, że nie natknęłam się na zbyt wiele negatywnych komentarzy czy zjadliwych newsów na Pudelku. Czy pani w ogóle styka się ze zjawiskiem hejtu?

Maja Ostaszewska: Zetknęłam się wielokrotnie. Żyjemy dzisiaj w czasach, w których w Polsce kiełkuje pewien rodzaj nietolerancji, braku akceptacji i agresji, co mnie bardzo niepokoi. Parokrotnie więc, kiedy wyraziłam swoje poglądy wolnościowe i prodemokratyczne, spotkałam się z wyraźnym hejtem i bardzo nieprzyjemnymi komentarzami. Mimo, iż starałam się wyrażać te poglądy z kulturą, mówiąc tylko o tym, co jest dla mnie ważne.
Od 20 lat jestem też związana z fundacjami, które walczą z niehumanitarnym traktowaniem zwierząt. Są to bardzo różne kampanie, które na ogół wiążą się z pozytywnym odzewem. Ostatnio jednak zaangażowałam się w kampanię przeciwko noszeniu futer naturalnych i hodowli zwierząt na futra w Polsce i to spotkało się z hejtem. Tak wiec zdarzyło mi się, choć przyznam, że na ogół odzew mam pozytywny, z czego się bardzo cieszę.

Reklama

Jest pani przykładem popularnej aktorki, której jednocześnie udaje się nie być celebrytką.

Bardzo miło to słyszeć, ponieważ mnie ta część korzystania z popularności kompletnie nie interesuje. Kocham zawód, który uprawiam, jest on moją pasją. Bardzo chętnie promuję rzeczy, które zrobiłam, wiec pojawiam się na premierach swoich filmów. Chętnie dzielę się też swoimi poglądami i opiniami obywatelskimi, natomiast cała ta celebryckość mnie śmieszy i stronię od niej. Nigdy nie zaprosiłam mediów do swojego życia prywatnego, nie zrobiłam sobie sesji z partnerem i nie pokazałam swoich dzieci. Nie chwaliłam się tym, że właśnie się urodziły i nie wystawiałam ich w koronkach. Jest to więc rzeczywiście konsekwentna droga, której się trzymam.

Ale to też dowód na to, że jeśli się chce, to można. Tymczasem wiele aktorek narzeka, że bycie celebrytką jest nieodłącznie wpisane w ten zawód.

Szczerze mówiąc uważam, że można, choć nie jest to łatwe. Zdarzało mi się być fotografowaną w prywatnych sytuacjach. Kiedyś paparazzi jechali za mną pod szkołę moich dzieci, co było oburzające. Rzeczywiście jednak naprawdę wiele zależy od nas. Jeśli otwieramy drzwi do naszego życia dla opinii publicznej, to niejako zapraszamy ją do pisania na swój temat. Uruchamiamy reality show, którego już nie da się kontrolować. Jeśli zaś od początku dajemy wyraźny sygnał „nie”, nie biegamy na promocje plastikowych kubków, torebek, samochodów, nie pchamy się do kamer, żeby się wypowiedzieć na każdy temat, to sygnalizujemy, że robimy rzetelnie swoją robotę i tyle.

TVN / MICHAL WARGIN
Reklama

Czy to jest powód, dla którego nie pojawia się pani w reklamach?

Nie mam nic przeciwko reklamom. Parę razy odmówiłam, ale dlatego, że proponowano mi zareklamowanie produktu, wobec którego miałam wątpliwość i moje poczucie przyzwoitości nie pozwoliło mi wziąć udziału w takiej kampanii. Gdybym jednak miała zareklamować coś, co uważam, że jest ok., z czego sama korzystam, nie miałabym z tym żadnego problemu. Po prostu ostatnio nie otrzymywałam żadnych ciekawych propozycji.

Za mało udziela się pani w show biznesie i na celebryckich imprezach.

Tak, za to wypowiadam się w kwestiach społecznych, a to bywa źle widziane. (śmiech)

Mówi się ostatnio, że nastały w Polsce trudne czasy dla kultury. Czy pani się obawia, czy też uważa, że to sztucznie podsycane lęki?

Ja jestem przerażona tym, co dzieje się w Polsce i mówię o tym otwarcie. Marnotrawimy to, że byliśmy naprawdę bardzo dobrze postrzegani w Europie, cofamy się. Pojawiają się wyraźne ruchy naruszające wolność, mamy do czynienia z atakami na konstytucję, mam tu na myśli to, co działo się wokół Trybunału Konstytucyjnego i co dzieje się z mediami publicznymi. Przeraża mnie też to, co dzieje się w sprawie inwigilacji oraz galopujący populizm i obiecywanie ludziom czegoś, o czym z góry wiadomo, że nie da się tego spełnić. Przerażają mnie pomysły na cenzurę w sztuce, na programowe robienie martyrologicznego kina. A przecież to, co naprawdę nam służy, to po prostu dobre kino. Wystarczy popatrzeć na ostatnie wydarzenia, czyli na przykład wyróżnienie „Cór dancingu” na festiwalu w Sundance. To jest film, który nie wpisuje się w pomysł na nową kinematografię narodową, a wręcz ma duży dystans do mitu syrenek warszawskich. Dowodem tego jest też sukces filmu Małgosi Szumowskiej „Body/Ciało”, traktującego o wartościach uniwersalnych, ale gdzieś w tle pokazującego panujące w Polsce homofobię, nietolerancję i antysemityzm. Nagrodzony teraz na Berlinale film Tomka Wasilewskiego, który też nie jest martyrologiczną produkcją, a wśród wielu wątków porusza także wątek homoseksualny, również został doceniony. To wszystko pokazuje, że ważne są dobre filmy, w których wyczuwa się twórczą wolność wypowiedzi. Wydaje mi się, że o tę artystyczną niezależność musimy bardzo walczyć.

Problem polega na tym, że polskie filmy doceniane za granicą, w kraju są krytykowane.

Tak, a afera wokół „Idy” jest po prostu żenująca. Jak można ten piękny, artystyczny film nazwać antypolskim? Moim zdaniem budowanie naszej silnej marki w świecie, to jest właśnie coś bardzo polskiego. Dla mnie patriotyzm polega na tym, że bierzemy odpowiedzialność za to, co się dzieje u nas w kraju, że chcemy tutaj tworzyć, że czujemy wspólnotę obywatelską. To rozumiem jako patriotyzm, a nie egzaltację, martyrologię, grzebanie w przeszłości, zamiast zajmowania się przyszłością.

TVN

Co sądzi pani o koncepcji kultury narodowej, jaką propaguje nowy rząd?

Budzi to mój niepokój. Jeśli będą w ramach tego powstawały dobre rzeczy, to świetnie. Krystyna Janda powiedziała, że czuje się aktorka polską, ale nie narodową i ja się pod tym podpisuję. „Narodowe” kojarzy się dziś z pewnym rodzajem wykluczenia wszystkiego, co inne, wszelakich mniejszości, innych poglądów. Jest mi to obce, dlatego ja również czuję się aktorką polską, ale wizja kina narodowego do mnie nie przemawia. Uważam po prostu, że powinny powstawać dobre filmy na różne tematy. Sama zagrałam w „Jacku Strongu”, który bardzo lubię, a który według niektórych wpisuje się w ten narodowy nurt. Jest to bardzo dobre gatunkowe kino ze wspaniałą rolą Marcina Dorocińskiego. Ten film nie był jednak narzucony odgórnie, powstał z chęci opowiedzenia fascynującej historii.

Nie jest pani związana z Telewizją Polską, ale występuje pani w Teatrze Telewizji, który jak zapowiadają nowe władze, będzie kontynuowany. Czy sądzi pani, że profil tych spektakli również się zmieni?

Zobaczymy, oby nie, ale szczerze mówiąc obawiam się tego. Po tych 100 dniach nowego rządu nic już mnie nie zdziwi. Staram się nie żyć w lęku, cieszę się, kiedy potrafimy się śmiać z tego, co się dzieje, ale jeśli mam odpowiedzieć szczerze, to obawiam się najgorszego. Myślę jednak, że mamy silną potrzebę wewnętrznej wolności. Część ludzi, która wierzyła, że ta zamiana będzie dobra, że nowe twarze partii rządzącej to ludzie myślący bardziej nowocześnie, mający większą otwartość na Europę, w końcu przejrzy na oczy. Nasz wizerunek skręcający w kierunku eurosceptyków jest po prostu fatalny. Mamy bowiem ogromne korzyści z tego, że weszliśmy do Europy, bardzo wiele dobrego się dzięki temu wydarzyło. Więc mam nadzieje, że część społeczeństwa powoli się przebudza i zaczyna dostrzegać, jak to wygląda.

Spotkałam się z opinią, że w czasach, gdy nie ma pełnej wolności artystycznej, sztuka staje się bardziej kreatywna.

Zawsze w okresie opresji sztuka ma się dobrze, bo ma do czego się odnosić, ale jest wtedy w alternatywie. Z drugiej zaś strony, dzięki temu, że w ostatnich latach wreszcie nie musieliśmy zajmować się naszą historią i walką z systemem, pojawiło się bardzo dużo swobodnego kina autorskiego, z fantazją, osadzonego w naszych realiach, ale mówiącego o uniwersalnych tematach, czy osobistych problemach. Tego bardzo brakowało i nie chciałabym, żebyśmy znowu byli zmuszeni robić sztukę głównie w proteście przeciwko zakusom na naszą wolność.

Powiedziała pani kiedyś, że w polskim kinie lepsze role częściej trafiają się mężczyznom. Wciąż pani tak uważa?

Myślę, że to się trochę zmienia na lepsze. Wystarczy spojrzeć na Agatę Kuleszę i jej genialną rolę w „Idzie”, a także wspaniałą kreację Agaty Trzebuchowskiej, czy też bogaty materiał, jaki dostałam w „Body/Ciało”. Dowodem na te zmiany jest też nagrodzony w Berlinie film Tomka Wasilewskiego, w którym cztery główne role to role kobiece. Ciekawe role kobiece co jakiś czas się pojawiają, ale w moim odczuciu ciągle jest ich mniej, niż dobrych ról męskich. Niestety jesteśmy wychowani w tradycji silnego patriarchatu i przyzwyczajeni do tego, że opowiadamy o życiu przez pryzmat męski. Mam jednak nadzieję, że to się powolutku zmieni.

Jako aktorka nie daje się pani szufladkować. Olka z „Pitbulla” była zupełnym przeciwieństwem terapeutki Anny z „Body / Ciało”. Lepiej czuje się pani w rolach komediowych, czy dramatycznych?

Oczywiście mam swoje preferencje, ale lubię mieszać różne gatunki, bo dzięki temu się nie nudzę. Rola Anny w „Body / Ciało” jest taką moją ukochaną, najbliższą mi, ale byłabym bardzo nieszczęśliwa, gdyby zaraz po niej ktoś zaproponował mi podobną. Nie mogło mi się przytrafić nic milszego, niż telefon od Patryka Vegi z propozycją zagrania Olki. Więc ta różnorodność jest czymś, co bardzo sobie cenię. Zresztą jak patrzę na moją idolkę Meryl Streep, to ona ma na koncie zarówno bardzo dramatyczne, obłędne role, jak i głupie komedie. To jest świetne, bo ćwiczy warsztat.

TVN / MICHAL WARGIN

W Polsce seriale wciąż cieszą się mniejszym prestiżem niż filmy, pani jednak nie unika takich produkcji.

Staram się bardzo świadomie podejmować decyzję odnośnie tego, w jakim serialu chcę zagrać, a w jakim nie. Robię też tak zwane kwarantanny. Dla mnie w uprawianiu tego zawodu bardzo ważnym jest, by nie kojarzyć się z jedną rolą. Żeby zawsze widzowie wierzyli w graną przeze mnie postać zarówno w telewizji, w kinie, jak i w teatrze. Po „Przepisie na życie”, gdzie publiczność bardzo pokochała moją bohaterkę Beatkę zwaną Żabcią, miałam wiele propozycji podobnych ról, w tym także w serialu. Poczułam jednak, że muszę zrobić odstęp, by w chwili, kiedy będę grała zupełnie inną bohaterkę, ludzie w nią uwierzyli. Nie wchodzę też w projekty, które ciągną się latami, zarówno dlatego, żeby nie być utożsamianą z jedną bohaterką, jak i dlatego, że mnie taka forma nudzi.

Są jednak aktorzy, którzy uważają, że prawdziwemu artyście granie w serialu nie przystoi.

Absolutnie tak do tego nie podchodzę. Kiedy ktoś pracuje 20 lat, tak jak ja, ważnym jest, żeby podejmował różne wyzwania, doświadczał różnych konwencji, nie wpadał w szuflady, które zaczynają być nużące dla widza, ale też rozleniwiające dla aktora. Inaczej jednak wygląda to w sytuacji aktorów, którzy stawiają pierwsze kroki i ważne jest dla nich to, z jakim typem aktorstwa będą utożsamiani.

Obecnie możemy oglądać panią w serialu TVN „Druga szansa”. Jak wiele ma pani wspólnego z graną przez siebie postacią Lidki?

Z moją bohaterką łączy mnie to, że również mam dwójkę dzieci w podobnym wieku, więc sceny szykowania się do szkoły, bycia w biegu, to są również sceny z mojego życia. Lidka jest skoncentrowana na swoich dzieciach podobnie jak ja. Natomiast dla mnie rozwój zawodowy jest bardzo ważny. Mam takie poczucie, że to, że się realizuję sprawia, że jestem fajniejszą mamą. Lidka zrezygnowała z rozwoju zawodowego, skupiła się tylko na dzieciach i mężu. Nie miała szans postąpić inaczej, bo nie było ją stać na nianię. Jej mąż, świetnie grany przez Wojtka Mecwaldowskiego, pracował w innym mieście, zjawiał się tylko na weekendy, więc ona musiała zająć się domem. To jest przypadek bardzo wielu kobiet w Polsce, więc myślę, że będą mogły się z tym utożsamić. Ja jestem inna, jednak bardzo lubię tę bohaterkę. Nie chcę zdradzać za wiele, ale w życiu Lidki będzie sporo perypetii.

Czy w tym przypadku nie będzie tak, jak w „Przepisie na życie”, gdzie pani drugoplanowa postać skradła show głównym bohaterom?

Nie, tu nie ma takiego niebezpieczeństwa. To jest absolutnie serial Małgorzaty Kożuchowskiej. Bardzo lubię swój wątek i taka zwyczajna, normalna rola była odmianą, ponieważ byłam świeżo po „Pitbullu”, gdzie grałam bardzo wyrazistą, zabawną bohaterkę.

Maję Ostaszewską w serialu "Druga szansa" można oglądać w każdy podziałek o godzinie 21.30 na antenie TVN.