Z przyjemnością wysłuchałem zatem środowej debaty sejmowej. Oczywiście gołym uchem było słychać, że ministrowie PiS plątali audyt z publicystyką, liczby pierwsze z liczbami magicznymi, dowody z mniemaniami i prawdę z nieprawdą. Sprawa utraty przez MSZ praw do pałacyku na Foksal jest „audytowa” – to znaczy łatwo można sprawdzić, czy ten zarzut jest prawdziwy. Zaraz potem padły zaklęcia, że są – nieukazane nam – dokumenty, które pokazują kulisy „polskiej” polityki wobec Rosji. Potem zaś że paraliż polityki zagranicznej PO brał się z zabiegów o międzynarodowe funkcje dla Radka Sikorskiego i Donalda Tuska – to już felieton, któremu nie towarzyszy dowodzenie, lecz tylko mimika.

Reklama

I tak jednak, po raz pierwszy od lat, sejmowa debata dotyczyła realnych problemów i realnych zarzutów. Zgromadzono argumenty różnej wagi i zapewne w obawie przed szybkim obaleniem wielu z nich ograniczono PO możliwość odniesienia się do nich. Zbyteczna zapobiegliwość, Ewa Kopacz zdecydowała się na zgrabny atak sześciu miesięcy rządów PiS, jednak o „audycie” nie miała nic do powiedzenia poza przekazem dnia. Ale... nawet i jej postawa jest przejawem dobrej zasady: władzę rozlicza się nie na poziomie heurystyki, lecz przypominając jej błędy i świństwa.

Za kilka lat powstanie audyt rządów PiS, tego możemy być pewni – i to kolejna pozytywna myśl przychodząca automatycznie do głowy po pamiętnej środzie.