Po pierwsze – poczciwych (bo są i tacy) pisowców, którzy wierzą, że Polska szkoła potrzebuje wsparcia państwa wobec samorządów. W istocie wielu dyrektorów znajduje się pod silną presją władz lokalnych, presją, w której dbałość o edukację nie odgrywa głównej roli. Część PiS chce zatem wzmocnienia Kuratorium Oświaty i Wychowania, czyli administracji państwowej. To jakby wozić kożuchy dla Indian w dżungli – dyrektor byłby pod wzmocnioną, podwójną presją: egoistycznych wójtów i burmistrzów oraz mądralińskich z pieczątką.
Po drugie – tych rodziców, którzy do tej pory bezradnie rozkładali ręce, kiedy im się w szkole coś nie podobało. Było wygodnie tak „nic nie móc”, teraz się to skończy. To od naszych głosów zależeć będzie tak wiele...
Po trzecie – tych, którzy, słusznie, obawiają się, że w wielu polskich szkołach wybrani zostaną głosami rodziców kandydaci konserwatywni, kościelni, wręcz toruńscy. Lepszy jednak rydz z wyborów niż rydz z teczki komisji konkursowej, czyli partyjnego kompromisu.
Obywatele dla Edukacji chcą zostawić kuratorium możliwość rejestrowania kandydatów, tak aby tylko osoby o odpowiednich (?) uprawnieniach mogły ubiegać się o wybór. Niepotrzebnie! Tak jakby rodzice, mając do wyboru hydraulika, nauczyciela i byłego rektora uniwersytetu, chcieli wybrać akurat hydraulika. Inna sprawa, że jeżeli koniecznie chcą, to niech właśnie go wybiorą, bo wcale nie jest powiedziane, że hydraulikiem w miejscowości X nie jest osoba empatyczna, rozumna, świetnie budująca zespół i na dodatek nieuczulona na młodzież.
Reklama
25 lat temu nie byłbym zwolennikiem wybierania dyrektorów przez rodziców. W latach 90. wiele środowisk uniknęło głębokich, potrzebnych zmian, gdyż panujący wówczas demokratyczno-naiwny prąd pochopnie przyniósł tym środowiskom autonomię. Dzisiaj propozycja wzmacniania państwa w szkole jest, jak niejedna z propozycji PiS, spóźniona, natomiast propozycja wyboru demokratycznego trafia wreszcie w swój czas.