Pamiętacie fragment filmu "Podziemny krąg", w którym Jack wybiera z katalogu Ikei kolejne meble i urządza nimi mieszkanie? Stolik, szafka, lampa - wszystko jak z żurnala, ustawione, czyste, idealne i tak do bólu nudne i przewidywalne, jak całe życie właściciela. Gust by Ikea do tego stopnia definiował życie Jacka, że jego alter ego Tayler Duren nazwał go Ikea boy.

Reklama

13 lat później w Polsce bloger Piotr C. wydał książkę o "Pokoleniu Ikea". Napisał w niej m.in. tak: Pokolenie Ikea to ludzie, których stać na kupno mieszkania na kredyt, ale nie stać na jego urządzenie. Zamiast na łóżku, śpią na rzuconym na podłogę materacu z Ikei, zamiast szafy mają kartonowe pudła i regały Billy (99 zł /szt.). Wielkomiejski element napływowy z małych miasteczek. Żyją, spędzając czas w pracy, pracują, aby spłacić kredyt.

Film Davida Finchera oglądałyśmy, gdy byłyśmy nastolatkami. Wtedy jeszcze Ikea była w Polsce była symbolem luksusu, nowego, lepszego, zachodniego stylu życia, a jej lśniące katalogi traktowało się jak wyznacznik dobrego smaku i stylu. Gdy jednak spojrzałyśmy na nią oczyma Finchera i Palahniuka, zobaczyłyśmy symbol mieszczaństwa: nudnego, przewidywalnego, uporządkowanego, konsumpcyjnego. Właśnie takiego, jak opisał je Piotr C.

Ten krąg już nie jest podziemny

Ta perspektywa jest coraz częstsza. Młodzi nie chcą być Jackiem i obsesyjnie kupować niepotrzebne przedmioty za pieniądze, których nie mają. Skoro nie stać ich na luksus i awans społeczny, który pozwoliłby im wydać spore pieniądze na prawdziwie designerski mebel, przełamują strach, poczucie obciachu i wyciągają ze śmietnika stare krzesło, które potem odnawiają "po swojemu". Szukając pomysłu (oczywiście w internecie), jak się za to zabrać, trafiają na setki podobnych im samorodnych rzemieślników, którzy uciekają od nudnych, przewidywalnych rozwiązań, którzy nie chcą gotowego, ładnego i prostego produktu. Wolą szukać, robić i poprawiać to, co już mają. Zamiast mieć więcej, wolą mieć ciekawiej, inaczej, nie tak jak wszyscy.

Z takiego poczucia kilka lat temu zrodził się pomysł najpierw na wspólne poprawianie i przerabianie mebli, potem na stworzenie babskiego kolektywu "Majsterki", który półki, szafki, krzesła i ozdoby produkował i naprawiał najpierw na własne potrzeby, potem także dla rodziny i znajomych, by wreszcie zacząć uczyć, jak to robić samemu. Szybko okazało się bowiem, że grupa ludzi, którzy "też tak chcą", jest naprawdę duża. Na tyle duża, że Majsterki z powodzeniem zaistniały na blogu, a ostatnio także na YouTube'owym kanale dla fanów nurtu "zrób to sam". I wcale nie my jedne się tym zajmujemy... Trwa czwarta rewolucja przemysłowa, która przywraca rangę pracy rąk.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Czwarta rewolucja przemysłowa

Reklama

Efekty już widać. Mówi się o ruchu "makersów" - ludzi, którzy coś wytwarzają. I nie jest ważne, czy jest to zrobienie mebla, jego renowacja, wydanie samodzielnie swojej książki, nagranie płyty czy nawet zrobienie domowego piwa - oby było własnym sumptem. Mówi się też o pokoleniu Y, które w przeciwieństwie do swoich rodziców czy starszego rodzeństwa nie chce pędzić w kołowrotku praca-dom lub uparcie szuka wyjścia z tego zaklętego kręgu. Ceni za to czas, który ma dla siebie - na hobby, podróże, na nowe doświadczenia - a z korporacyjnego sznytu nabija się nazywając go mordorem.

Przesadzam? Nie wierzycie? Rozejrzyjcie się wokół siebie. My tak zrobiłyśmy. Kolega z pracy, obok bycia dziennikarzem, ma... własną pasiekę; inny, pracujący jako PR-owiec, z kumplem zaprojektował specjalny samochód, w którym latem sprzedają szron smakowy, a do tego jeszcze po godzinach robi sam longboardy; koleżanka specjalistka od HR najpierw hobbystycznie a potem już zawodowo zajęła się szyciem naprawdę pomysłowych ozdób do dziecięcych pokoi; dwie inne 30-latki bez wykształcenia chemicznego czy kosmetycznego stworzyły markę ręcznie robionych mydeł i olejków, która w kilka miesięcy tak urosła, że teraz budują minifabryczkę etc.

Dla niektórych to po prostu hobby, dla innych również dodatkowe źródło dochodu, ale w każdym przypadku jest wspólny mianownik: oni robią to sami. I do tego robią rzeczy, które można bez problemu kupić w pierwszym lepszym sklepie - gotowe, ładne, przewidywalne i często tanie.

Wciąż nie wierzycie, że to nie jest jakieś tam sobie fiu bździu znudzonych, zmanierowanych warszawskich lemingów? Zerknijcie w ten raport. Allegro, na którym w działce Dom i Ogród od jakiegoś czasu ruch jest coraz większy, zaczęło się zastanawiać, co takiego się dzieje, że coraz chętniej kupujemy narzędzia i materiały związane z urządzaniem, remontowaniem, budowaniem. Boom mieszkaniowy przecież już za nami. Wyż demograficzny też się już jakoś tam urządził, a programy "500 Plus" czy "Mieszkanie Plus" jeszcze nie miały szansy zadziałać. Owszem, wiadomo że, konsumpcja wewnętrzna nam rośnie, podobnie jak handel internetowy. Ale jednak nie tak szybko, jak sprzedaż w tej właśnie kategorii, gdzie rok do roku wzrosty są na poziomie nawet ponad 30 proc.

Badanie, jakie na jego zlecenie przeprowadził Mobile Institute, wykazało, że takie zakupy w ogromnej mierze robią ci, którzy chcą "samemu coś porobić". Odremontować mieszkanie, urządzić ogród, gotować niczym mistrzowie z telewizyjnych show. Ale i cofnąć się do czasów szkolnego ZPT, zostać wreszcie Adamem Słodowym, znów czuć się tak jak wtedy, kiedy jeszcze o Ikei nikt w Polsce nie słyszał, a oni, mając kilka lat, razem z dziadkiem dorabiali nogi do połamanego stołu lub z babcią robili obrus na szydełku. Kto nie chciałby znów zostać dzieckiem! Wygląda to, że całkiem sporo z nas - do samodzielnego wytwarzania i to z przyjemnością przyznało się niemal trzy czwarte klientów tego serwisu przebadanych na potrzeby raportu "Zrób to sam. Jak połączyć przydane z pożytecznym?". Większość z nich to 20- i 30-latkowie, z miast, pracujący, nowocześni, chętnie korzystający z nowych technologii.

O pokoleniu postikea wie nawet... Ikea

A teraz wróćmy do IKEI. Skoro tacy jesteśmy postikeowi, to dlaczego ta sieć wciąż ma się świetnie? - zapytacie. Jeszcze kilka lat temu walczyła z Jules Yap, która prowadziła bloga IkeaHackers.net, na którym pokazywała przeróbki mebli tej sieci. Oficjalnie szwedzkiej firmie nie podobało się wykorzystanie nazwy w domenie bloga, ale nieoficjalnie sam pomysł poprawiania idealnych przecież mebli też był nie po myśli korporacji.

Ale ewolucja nie ominęła nawet sieci Ikea, która zauważyła, że nowi klienci są już jacyś tacy inni. Nie ruszyli co prawda tłumnie do renowacji mebli ze śmietników, ale czasem przy czymś by sobie podłubali. Większości wystarczy coś małego, raz na jakiś czas, nie za trudnego. I właśnie to Ikea zaczęła oferować. Zaprzestała walki z ikeahackingiem - tak z blogiem, jak i ze zjawiskiem. Przeciwnie - wprowadza do oferty coraz więcej mebli wręcz zaprojektowanych tak, by nadawały się do przeróbek.

Wciąż są to produkty dla kolejnych Jacków, ale przynajmniej takich, którzy obok swoich idealnych sof i wzornictwa w paski, mają też miejsce na coś niekompletnego i nieperfekcyjnego. Bo zrobionego samemu. Ale przynajmniej takiego, jakiego nikt inny nie ma.