Jak bardzo mogą rozjechać się poglądy ekspertów i społeczeństwa? Bardzo. Oto cztery niedawne przykłady:
* Z tezą, że państwo może poprawić los swoich obywateli dzięki redukcji deficytu handlowego (to znaczy na przykład eksportując więcej do Chin), zgadza się tylko dwóch z 40 ekonomistów, których w cyklicznej ankiecie przepytał Uniwersytet Chicagowski. Proporcje te wyglądają jednak zupełnie inaczej wśród wyborców – Donald Trump uważa, że Chińczycy Amerykanów okradają, a bilans w handlu należy wyrównać, przy okazji najlepiej nakładając na złodziei kary. Popierają go miliony Amerykanek i Amerykanów. Wśród tych samych ekspertek i ekspertów ekonomicznych nie znalazł się ani jeden – o to pytano w 2012 r. – który nie zgodziłby się, że wolny handel służy Ameryce, jak również że opłaca się w imię zysków z wolnego handlu zaryzykować miejsca pracy. Dziś mniej niż połowa obywateli i obywatelek Ameryki się z tym zgadza, a oboje prawdopodobni konkurenci w nadchodzących wyborach prezydenckich wyrażają swój sceptycyzm wobec wolnego handlu i umów handlowych z krajami basenu Pacyfiku (TPP) oraz Unii Europejskiej (TTIP).
* Większość brytyjskich ekonomistek i ekonomistów wyraża pogląd, że Brexit zaszkodzi gospodarce. Pokazuje to badanie sondażowe IPSOS. 88 proc. uważa, że jeśli Wielka Brytania opuści UE i wspólny rynek, w ciągu pięciu lat spadnie PKB. 72 proc. twierdzi, że dochody gospodarstw domowych ucierpią na co najmniej dekadę. 68 proc. prognozuje, że wzrośnie ryzyko gospodarczego wstrząsu. Tylko 11 proc. badanych widziało zyski dla gospodarki mierzone we wzroście PKB. Mimo to za Brexitem było 52 proc. głosujących w referendum. Pięć razy więcej wyborców niż członków Królewskiego Towarzystwa Ekonomicznego widziało pozytywy wyjścia z Unii.
* W badaniu porównawczym, które dane zebrane wśród ekonomistów z USA konfrontowało z próbą obywateli o podobnej orientacji światopoglądowej (czyli, co ciekawe, wykluczając respondentów skrajnych, na przykład uważających, że wolny rynek nie działa), różnice stanowisk były kolosalne. Siedmiokrotnie mniej ekonomistów niż badanych obywateli wierzy, że kupowanie amerykańskich produktów ma gospodarczy sens. Są istotne sprawy, w których zdanie wyborców i ekspertów nie pokrywa się wcale, jakby żyli w innych światach. Nieszczęście ekspertów polega na tym, że jest ich w populacji mniejszość. Zarabiają na życie, formułując opinie, tezy i prognozy, a większość właśnie mówi im: sprawdzam. Politycy zaś chętnie się przyłączają.
Wystarczy mieć wiarę w ludzi
W samej rozbieżności między opiniami ekonomistów – czy jakichkolwiek innych ekspertek i ekspertów od spraw publicznych i państwowych – a głosami na daną chwilę dominującymi w sondażach i badaniach opinii nie ma jeszcze nic zaskakującego ani nowego. Odkąd istnieje jakakolwiek organizacja społeczna oparta na strukturach większych niż rodzina, prawdopodobnie różne grupy interesu różniły się w swoich priorytetach i hierarchii spraw. I dawały temu wyraz w swoich odrębnych poglądach. Fenomen, który obserwujemy obecnie, jest jednak odmienny od obecnych zawsze i oczywistych różnic poglądów w społeczeństwie. Dziś różnice zdań między zwykłymi ludźmi i ekspertami nabierają politycznego charakteru, a podziały, które się wokół nich odtwarzają, przywołują najgorsze, śmiertelne strachy liberalnych demokracji. Rewolucja kulturalna i bolszewizm, rządy analfabetów i łysenkizm – jeśli jeszcze nikt nie zaczął nimi straszyć, to z pewnością zaraz zacznie. Faktem jest, że na razie dużo bardziej się opłaca tę niechęć do elit i siostrzaną niewiarę w ekspertów rozniecać, także w łonie samego establishmentu. A to poważna zmiana...