Magdalena Rigamonti: I co, przestała pani już być PiS–ówką?
Agnieszka Romaszewska-Guzy: PiS-ówką? Nigdy nie byłam PiS-ówką.

Ok, zwolenniczką „dobrej zmiany”.
Tak, w jakiejś mierze byłam zwolenniczką „dobrej zmiany”.

Reklama

I już pani nie jest?
Na pewno nie byłam zwolenniczką poprzedniego rządu. Poza tym niepartyjna jestem z zasady. I to jest chyba zauważalne od wielu lat. A jeśli chodzi o „dobrą zmianę”, to uważam, że nie wszystko się ze wszystkim łączy, a idioci są wszędzie.

O ministrze Waszczykowskim pani mówi?
Oho, czuję, że usiłuje mnie pani włączyć w ten cały polityczny muchotłuk, ale to się pani nie uda, bo nie mam zamiaru wchodzić w awanturę polityczną, tylko realizować to, co robię od prawie 11 lat. Wypowiadałam się krytycznie o elementach polityki zagranicznej Radka Sikorskiego i źle się mogę wypowiadać o pomysłach Witolda Waszczykowskiego. Natomiast nie będę się w tej chwili opowiadać przeciw czy za „dobrą zmianą”. Mam swoje poglądy, które nie sytuują się szczegółowo w linii konkretnej partii. Ponadto odpowiadam za projekt, który jest ponad moimi poglądami, za coś, co ma wpływ na stosunki polsko-białoruskie, na polską politykę wschodnią.

Reklama

Minister Waszczykowski to najgorszy minister spraw zagranicznych III RP - tak pani powiedziała.
Nie, tak nie powiedziałam. Nie wypowiadam się w taki sposób na temat urzędującego ministra spraw zagranicznych, który finansuje Biełsat, bo byłoby to co najmniej niestosowne.

Dlaczego, przecież panią sprzedał?
Jeszcze nie.

Za pomidory albo inne dobra.
Myślę, że sprawa Biełsatu wbrew pozorom nie została postawiona na ostrzu noża. Ale jeśli okaże się, że państwo nie jest wystarczająco politycznie dojrzałe, że nie ma pomysłu na funkcjonowanie w polityce wschodniej, w tzw. polityce miękkiej siły, że nie jest w stanie prowadzić telewizji dla Białorusinów na co dzień karmionych propagandą, to nic nie poradzę. Nic. Obcięcie finansowania o dwie trzecie to dla Biełsatu śmierć. Być może ktoś sobie wyobraził, że trzeba poświęcić Biełsat, że on przeszkadza w stosunkach polsko-białoruskich. Ta myśl powstała w naszym MSZ. Rozmawiałam z ministrem Waszczykowskim, twardo, konkretnie, powiedziałam, że jego decyzja będzie szkodliwa dla Polski. Nie lubię owijać w bawełnę. Zdaję sobie sprawę, że do MSZ docierają różne zestawy informacji na temat Biełsatu. I wiem, że niestety urzędnicy w MSZ posługują się nieprawdami dotyczącymi naszej telewizji.

Reklama

„Biełsatu prawie nikt nie ogląda” - to jest ta nieprawda?
Oczywiście. Usłyszałam np., że nasza oglądalność to 1,7 proc. Tymczasem ostatnie badanie zrobiliśmy w 2014 roku i oglądalność była na poziomie prawie 4 proc. Zaznaczam, że Biełsatu nie ma w telewizji kablowej i jesteśmy stacją głównie publicystyczno-informacyjną, a te cztery procent to ok. 300 tys. ludzi, a więc dużo, zważywszy na to, że Białoruś to niewielki, niespełna dziesięciomilionowy kraj. Problem jest taki, że laicy, również ci z MSZ, nie mają o tym pojęcia. Zresztą mam wrażenie, że teraz w polityce za mało zajmujemy się merytoryką. Myślę, że mój ojciec powiedziałby pani to samo.

No dobrze, kto konkretnie próbuje zdyskredytować Biełsat?
Mam pewne podejrzenia, ale tu zachowam się jak prezes Kaczyński: wiem, ale nie powiem.

To nie jest Jacek Kurski?
Żyjemy tylko dlatego, że Jacek zdecydował się nas utrzymać. Umiem liczyć, widzę, co mamy w budżecie. Wiem od Jacka, że na razie, do czasu podjęcia ostatecznej decyzji politycznej, mamy pracować.

Była pani konkurentką Jacka Kurskiego, chciała pani zostać prezeską TVP. On musi pani nie lubić.
Myśli pani? Mnie się wydaję, że raczej się lubimy. Formalnie, legalnie Biełsat jest częścią Telewizji Polskiej.

dziennik.pl / Maksymilian Rigamonti

I przeszkadza w stosunkach polsko-białoruskich.
A skąd! Jestem przekonana, że choć Biełsat nie jest przez białoruskie władze lubiany, to nie było specjalnie silnych nacisków ze strony białoruskiej na polski rząd. Prezydent Łukaszenka zdaje sobie sprawę, że sytuacja na Białorusi jest zła i cały czas się pogarsza, kraj jest zależny od Rosji, a stosunki z Europą Zachodnią, w tym przede wszystkim z Polską, wykorzystuje do szantażowania Moskwy. On wie, że dobre relacje z Polską są mu potrzebne i taki drobiazg jak Biełsat nie jest dla niego wielką przeszkodą. Zwrócę uwagę, że amerykańskie radio Svaboda ma wciąż swoje biuro w Mińsku i ileś rządowych akredytacji. I chociaż Amerykanie pracują nad odmrażaniem stosunków z Białorusią, to jakoś nie zauważyłam, żeby ktoś chciał zamykać Svabodę.

Bo Ameryka jest daleko, a do tego to silny kraj.
A my tacy słabi? Na to wszystko trzeba spojrzeć szerzej. Moją troską nie jest minister Waszczykowski, tylko stabilność polityki i działań naszego państwa.

Która, rozumiem, się chwieje.
Chwieje się, zresztą nie pierwszy raz. W 2010 roku już chciano nas zamykać, już byliśmy wszyscy w Biełsacie w desperacji. I wówczas paradoksalnie uratowało nas to, co się wydarzyło na Białorusi, a mianowicie spałowanie przez białoruską bezpiekę ludzi demonstrujących przeciw sfałszowaniu wyborów i aresztowanie 6 opozycyjnych kandydatów na prezydenta oraz kilkuset dodatkowych osób. To też był grudzień, jak teraz. Wtedy, na szczęście, MSZ się opamiętało, poszło po rozum do głowy, dotacji nam nie zabrano, ba, nawet nieco je zwiększono.

Stanisław Karczewski, marszałek Senatu mówi, że Łukaszenka to taki ciepły człowiek.
No cóż, ja już jestem dużą dziewczynką i skłonność do emocjonalnych reakcji okazuję prywatnie a nie publicznie, więc powiem tylko, że marszałek Karczewski nie ma doświadczenia dyplomatycznego i mógł zostać wmanewrowany w tę całą sytuację.

Za to pani ma, jak słyszę, doświadczenie dyplomatyczne.
Nabyłam je przez ostatnich 11 lat prowadzenia Biełsatu i zajmowania się sprawami wschodnimi. I staram się unikać jednego - wrażenia, że Biełsat to jest jakiś mój osobisty projekt, z którym wiążę prywatne chore ambicje. Biełsat tworzy co najmniej sto kilkadziesiąt osób i jest to telewizja, która jest oknem na świat dla wielu Białorusinów, a nie moja prywatna inicjatywa. Namówiłam wielu moich współpracowników do tego, żeby zaufali państwu polskiemu i robili ze mną tę telewizję. Jestem też przed nimi za to odpowiedzialna.

Co im pani mówi, że w MSZ oszaleli?
Hm, mniej więcej tak im to przestawiam, bo co mam robić. I proszę, żeby nie tracili nadziei. Moja prababka, współpracownica Piłsudskiego, zawsze mówiła, że nawet jak się stoi pod ścianą i już słychać „cel”, to póki nie padła komenda „pal”, wszystko się może zdarzyć. Wszyscy więc pracują bez przerwy, przygotowywane są kolejne programy, tuż przed Wigilią był kolaudowany program sylwestrowy. Wie pani, za poprzednich rządów wiele razy słyszałam, że to „telewizja Romaszewskiej”, że „Romaszewskiej trzeba dać...” . Od lat byliśmy wrzodem na zdrowym ciele MSZ, to znaczy czymś, z czym tam w ministerstwie nikt się nie mógł pogodzić. Biełsat to przecież największy projekt pomocowy tego typu, pisano więc rozmaite dzieła, że to pomoc nieefektywna, nie taka, nie siaka. Dla wielu ludzi ta pomoc była solą w oku, a teraz wystarczyła odrobina krótkowzroczności...

Nie wystarczy portal internetowy, potrzebna aż telewizja za grube miliony?
Ludzie na Białorusi wciąż czerpią informacje przede wszystkim z telewizji, a nie z internetu. Poza tym jak na razie tylko telewizja jest w stanie zapewnić wysoki poziom, przeciwstawić się białoruskiej i rosyjskiej propagandzie. Łukaszenka to głowa z telewizora, i jak to kiedyś mówił szef naszej Rady Doradczej, tylko telewizją można z tą propagandą walczyć. Wie pani, jeśli dowiaduję się, że dzieciaki i nie tylko uczą się języka białoruskiego dzięki naszym programom, uczą się historii swojego kraju, to jestem pewna, że robimy dobrą robotę. I tu nie chodzi o to, czy to jest pokazywane przez satelitę, czy przez internet, tu chodzi o jakość programu, o to, jak i przez kogo to zostało zrobione. Doświadczenie pokazuje, że jak coś się robi w jakości telewizyjnej, to szkoda pokazywać to przez internet, bo po pierwsze tej jakości nie widać, a po drugie jeszcze żadna telewizja internetowa dotychczas nie osiągnęła wielkiego sukcesu, nie zawojowała widzów. Na Białorusi internet jest ważny, ale bardziej niż portale ważne są sieci społecznościowe, w których jesteśmy obecni. Portal też prowadzimy. Jednak głównym medium jest wciąż telewizja. Poza tym Biełsat dociera na prowincję, do ludzi starszych, którzy z internetu nie korzystają.

Zna pani polityków PiS-u, pani ojciec był politykiem tej partii, pani mama Zofia Romaszewska jest doradcą prezydenta Dudy...
I…?

Pytam, czy pani dzwoniła do prezesa Kaczyńskiego, czy pani mama dzwoniła w sprawie Biełsatu.
Miałabym prosić mamę, żeby dzwoniła do polityków PiS-u w sprawie Biełsatu? To w naszym przypadku zupełnie niemożliwe. Oczywiście, pewnie gdyby ojciec żył, to by się bardzo denerwował tym, co się dzieje wokół Biełsatu. Pewnie miałby dodatkowo osobisty stosunek do całej sytuacji, bo przecież byłam jego jedynaczką. Ale zawsze sama prowadziłam swoje sprawy, a nie poprzez ojca czy matkę. Natomiast ja oczywiście poruszyłam wszystkich i wszystko, co mogłam, rozmawiałam z wieloma politykami, których znam osobiście. Próbowałam lobbować, tłumaczyć.

Z prezesem Kaczyńskim pani rozmawiała? Pytam, bo przecież pani wie, że wystarczyłoby jego jedno słowo...
Nie. Fakt, że się znamy, jesteśmy po imieniu. I mam nadzieję, że doszło do niego to, co się dzieje z Biełsatem.

Wierzy pani politykom?
Niespecjalnie, z reguły raczej nie. Chociaż nie jestem skrajną pesymistką, bo inaczej nie działałabym w sferze publicznej. Mam wśród polityków kilku kolegów, a nawet przyjaciół. To często są bardzo fajni, mądrzy, otwarci ludzie, którzy za dużo ofiarowują swoim partiom, kosztem własnego zdania, swojej osobowości.

Mówi pani o politykach PiS-u?
I PiS-u, i PO. Tak się składa, że mam znajomych i tu, i tu. Obserwowałam najpierw jednych, kiedy byli przy władzy. Teraz obserwuję drugich. I pamiętam, że tak jak jedni nie odbierali telefonów, tak i dziś nie odbierają drudzy. Szczerze mówiąc, w niektórych ludzkich zachowaniach jedni od drugich niewiele się różnią. I proszę mi wierzyć, wiedzą, co o nich myślę. Ojciec zawsze powtarzał, że w ostatniej kadencji, kiedy był senatorem, przez cztery lata nie przepuszczono ani jednej poprawki opozycji. I że nigdy wcześniej tak nie było. Proszę pamiętać, że wtedy opozycją był PiS. Teraz takie postępowanie tylko się utrwala.

Myśli pani, że pani ojciec, senator Zbigniew Romaszewski, byłby teraz w bliskim otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego?
Nigdy nie był bardzo blisko Jarosława, ale nie ulega wątpliwości, że z zasady był szalenie lojalnym człowiekiem, oddanym idei, prospołecznym w myśleniu.

Ale też niezależnym, mówił to, co mu się nie podobało.
Mówił. Ale jeśli pani chce wydobyć ode mnie, że senator Romaszewski byłby przeciwko temu, co się dzieje z Trybunałem Konstytucyjnym, to panią zdziwię. On byłby bardzo za. Zawsze uważał, że władzę Trybunału nad Sejmem należy ukrócić i uznawał Trybunał za ciało z gruntu polityczne. Z drugiej strony sądzę, że byłby przeciwny temu, co robi PiS w kwestii dziennikarzy w Sejmie.

Pani też jest przeciwna.
Oczywiście. Uważam te działania za nonsens. Politycy nie mogą się odgradzać od dziennikarzy. Jesteśmy w końcu wolnym krajem.

No, nie wiem, sądząc po tym, co się dzieje w Sejmie i po tym, co politycy chcą zrobić telewizji przez panią kierowanej.
Cóż, jeśli doszłoby do decyzji najgorszych, jeśliby mi zamordowano Biełsat i 11 lat pracy, to musiałabym się zastanowić, co dalej robić ze swoim życiem zawodowym.

Wejść do polityki.
Co pani mnie do tej polityki tak zapisuje? Jakbym chciała wejść do polityki, to już dawno bym to zrobiła. Kilka razy proponowano mi, bym została posłanką, ba, nawet europosłanką. Zawsze odmawiałam. I teraz, dopóki tak polityka wygląda, jak wygląda, dopóty nie ma możliwości, żebym się nią zajęła. Jestem człowiekiem niezależnym, i choć lubię pracę zespołową, nie lubię ukrywać swoich poglądów, działać w szeregu i na rozkaz, więc nie wyobrażam sobie siebie w strukturze partyjnej. I wcale nie mówię o jednej konkretnej partii.