Bendyk zajął się także moją wypowiedzią o hitlerowskim przesłaniu dzieła twórców z „teatru” Powszechnego, dobrodusznie uznając, że bajdurzyłem w emocjach – no i jeszcze z powodu mojej prawicowości, a wiecie, co ona robi z mózgiem.
Tyle że „Klątwa” jest hitlerowskim przedstawieniem. Nie dlatego, że promuje NSDAP, a dlatego, że osadza się na prostym przekazie: zło ma moc wyzwalającą. My (z „teatru” Powszechnego) tak bardzo nienawidzimy uprzywilejowania Kościoła i nacjonalizmu, że wolno nam wszystko. Wolno nam podpalić świat, a już na pewno wasz świat, głupie klecholudy różańcowe, bo tak nas trzęsie z nienawiści. Na takich emocjach fundowały się ruchy Nieczajewa, nihilistów, części anarchizmu, młodej bolszewii i faszyzmu, raczkującego hitleryzmu (i setki sekt po dziś dzień). Wszystkie miały swoich wspomagających, którzy, chociaż uważali je za kontrowersyjne, to kibicowali im, chcąc, by ktoś w końcu potrząsnął zadowoloną z siebie warstwą uprzywilejowaną. Poputczicy, jak mówił o nich Lew Trocki, towarzysze podróży. Kiedy było już po wszystkim, owi towarzysze najczęściej lądowali za kratami.
Pewno byłoby bliżej znaczeniowo, gdybym napisał nie o hitleryzmie teatralnym, lecz nihilizmie, ale nie chciałem bendykom tego świata ułatwiać roboty – bo jak ktoś pisze „nihilizm!”, to już na pewno jest prawicowcem z obsesjami. W tym sęk, że „Klątwa” nie glanuje prawicowych wartości, a wartości w ogóle. To nie uczucia religijne są traktowane jak g...o, lecz wszystkie uczucia, które nie są uczuciami twórców przedstawienia. Kiedy wybuchła w Polsce afera z kozą, kiedy powstał pomnik z żołnierzem Armii Czerwonej gwałcącym kobietę, kiedy ONR wychwala „Burego” w Hajnówce, kiedy prawicowy tygodnik przepasał Ewę Kopacz pasem szahidki i w wielu podobnych sytuacjach – potępiałem, i było mi wszystko jedno, czy w podobnym tonie nie wypowiadał się „Newsweek”.
Reklama
Dla mnie jest oczywiste, że w naszej tradycji to inteligencja dźwiga ciężar wprowadzania w obieg wielu cywilizowanych cnót, w tym prowadzenia ostrych kłótni z szacunkiem dla wrażliwości drugiego człowieka. Publicyści nieprawicowi już ten etos porzucili. Kozę czy dżihadystkę skrytykują – ale dlatego, że zaatakowano ich ludzi. O nieporównywalnie bardziej dzikim ataku w drugą stronę będą prowadzić uczone rozważania, że „kontrowersyjne, ale odświeżające dyskurs”. Ręce opadają.
Kiedy powstanie prawicowy teatr postdramatyczny i czerwonoarmista Murzyn będzie gwałcił kozę, krzyczącą głosem znanych feministek „Jeszcze, jeszcze!”, to można mieć pewność: będę przeciw. Edwin i jego koleżanki/koledzy zrobią to dopiero wtedy, kiedy będą pewni, że przesłanie tej sceny nie jest aby przypadkiem wymierzone w prawicę.