Likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych w 2006 r. była fenomenem na skalę światową. Siedemnaście lat po upadku komunizmu Antoniemu Macierewiczowi udało się rozwiązać formację nie tyle - jak sam twierdził - kryminalną, ile balansującą na granicy farsy i zwykłego cwaniactwa. WSI nie były superefektywną służbą, która kontrolowała niemal każdy aspekt życia w państwie. Organizacja najskuteczniej budowała swój własny wizerunek - elitarnej jednostki.
Rzeczywistość była prozaiczna. Przykładem bylejakości był ujawniony przez "Dziennik" przypadek prowadzonej przez WSI w Afganistanie operacji Zen, w której głównym bohaterem był znany na warszawskich salonach szpieg celebryta. Z dość szczegółowego opisu wydarzeń przedstawionego przez prasę, jak i z raportu Macierewicza jawił się obraz niczym z parodii serialu "07 zgłoś się", gdzie osoba podkładająca głos pod porucznika Borewicza melduje przez tandetne CB radio wykonanie zadania słowami: "Halo. George Bush? Mam prawą rękę bin Ladena. Szykuj kasę".
Macierewicz był jednym z pierwszych, którzy to dostrzegli i nie dali się nabrać na wyjątkowy charakter WSI. Przez lata ministrowie byli mamieni wizją supertajnej jednostki. Albo się jej bali, albo ją podziwiali. Macierewicz ją po prostu rozwiązał. Wziął też na siebie całą krytykę tych, którzy przekonywali, że w ten sposób obniżył bezpieczeństwo państwa. Choć z ujawnionych przez Wikileaks depesz amerykańskiego departamentu stanu wynikało coś zupełnie przeciwnego.
Reklama
Ten - jak to ostatnio w radiu RMF określił prezes PiS Jarosław Kaczyński - "ekstrawagancki" polityk należy do bardzo wąskiego grona osób, które do kierowania resortami takimi jak MON są niemal stworzone. Dysponujące liczonym w dziesiątkach miliardów złotych budżetem na modernizację armii ministerstwo powinno mieć na swoim czele kogoś, kto jest w stanie oprzeć się korporacyjnej naturze MON. Kogoś, kto nie pozwoli otoczyć się generałami mówiącymi to, co chce usłyszeć minister (tak jak było za czasów Bogdana Klicha). W końcu kogoś, kto w czasach, gdy przez resort przelewają się miliardy złotych, oprze się pokusie łapówkarstwa. Kimś takim, po doświadczeniach z rozwiązaniem WSI, jawił się Macierewicz. Pozornie.
Po niecałych dwóch latach kierowania resortem okazuje się, że zamiast przyspieszenia modernizacji mamy zapaść w przetargach. Krytykowana przez PiS ekipa PO-PSL zdecydowała się na Caracale. Macierewicz wywrócił stolik. Miał prawo, ale tylko wtedy, jeśli był w stanie zaoferować alternatywę. Tymczasem zamiast niej mamy kolejne przesuwanie terminu dostaw. Wymiana kadr przebiega w sposób, który krytykują nawet zwolennicy ministra, jak były szef GROM, gen. Roman Polko. Do tego niezrozumiała decyzja o ograniczeniu polskiego zaangażowania w Eurokorpus. Zamiast informacji o kolejnych przetargach, Polska żyła doniesieniami o młodym opryczniku Bartłomieju Misiewiczu. Albo wiernych druhach, takich jak pan Kazimierz, który potrafi przejechać z Warszawy do Torunia w godzinę czterdzieści. Przy tym wszystkim operetkowy spór pod żyrandolem z prezydentem Andrzejem Dudą jest tylko wisienką na torcie. Mało znaczącym epizodem w pogłębiającej się smucie w MON.
Mimo krytyki Macierewicza za likwidację WSI, na gruzach tej kuriozalnej organizacji powstały dwie zupełnie sprawnie działające agencje: Służba Wywiadu i Służba Kontrwywiadu Wojskowego. W SKW nie doszło do zapaści, gdy na jej czele stał generał fotografujący się w czapce z wyszytym cyrylicą napisem „Aurora”. Nie zapadnie się, gdy pokieruje nią człowiek, który przestraszył się martwej wiewiórki. To dowód, że udało się stworzyć przyzwoicie działające i odporne na specyficznych szefów instytucje. 'Przypadek MON jest jednak znacznie bardziej skomplikowany niż przypadek WSI. „Ekstrawagancki” minister, który miał wszelkie predyspozycje do tego, by przejść do historii jako reformator, jest na dobrej drodze do tego, by skończyć – jak powiedział jego poprzednik w MON Tomasz Siemoniak – na śmietniku historii. Szkoda.