Anna Sobańda: Czy droga do bezdomności na emigracji jest krótsza niż w kraju?
Michał Łebski: Zanim zacząłem pracować nad filmem, uważałem, że zarówno w kraju, jak i na emigracji wygląda to podobnie. Bezdomność nie zaczyna się z dnia na dzień, a ma swój początek w dzieciństwie. Dzieje się coś złego, co powoduje, że młody człowiek zaczyna zachowywać się w specyficzny sposób, podejmuje decyzje, które prowadzą do kłopotów, a w konsekwencji do bezdomności. Okazało się jednak, że różnica pomiędzy bezdomnością we własny i obcym kraju polega na obecności wsparcia. Zanim Polak stanie się bezdomnym w Polsce, siły, które próbują go wyciągnąć z uzależnienia czy ulicy, są dużo większe niż w Londynie, gdzie wyjechał zarabiać na rodzinę. Najbliżsi zostali w kraju, a on jest tam sam albo z kolegami, którzy nie zawsze mają pozytywny wpływ. Bezdomność na emigracji może więc pojawić się szybciej i ciężej jest z niej wyjść.
Jak wygląda proces stawania się bezdomnym na emigracji?
To mieszanka uwarunkowań wynikających z dzieciństwa, braku wsparcia oraz nałogu. Właśnie przez uzależnienie traci się pracę. W Londynie można ją znaleźć z dnia na dzień, wiem to z doświadczenia. Trzeba jednak poświęcić swoją energię na szukanie zatrudnienia, a nie na wykombinowanie pieniędzy na alkohol. Osoby bezdomne, z którymi rozmawialiśmy, mówią wprost, że na ulicę wyrzucił ich alkohol, i to on wciąż je tam trzyma.
Dlaczego w takim razie nie wracają do kraju?
Wstydzą się powrotu do rodziny w roli kogoś, kto zawiódł najbliższych, nie sprostał swoim celom i marzeniom. Boją się negatywnej oceny. Poza tym są przekonani, że po powrocie do Polski również będą bezdomni, tymczasem łatwiej jest żyć na ulicy brytyjskiej, niż polskiej.
Dlaczego łatwiej?
Z kilku powodów. Najważniejszym jest pogoda. W Anglii nie ma bowiem tak surowych zim, jak w Polsce. Wielu naszych rozmówców podkreślało, że takich mrozów, jakie bywają w kraju, by nie wytrzymali. Inna sprawa, że tam łatwiej jest o doraźną pomoc od kościołów czy organizacji pozarządowych. Nawet ludzie spotkani na ulicy dzielą się nimi chętniej. Poza tym bezdomni mają tam łatwiejszy dostęp do jedzenia, często otrzymują je od sklepów lub kradną to, co nie zeszło danego dnia.
Jak wielu jest bezdomnych Polaków na brytyjskich ulicach?
Dokładana liczna jest trudna do ustalenia z wielu względów. By pokazać skalę zjawiska, przytoczę jednak dane z 2016 roku mówiące o ilości osób w centrach pomocy dziennej, ośrodkach i na ulicach Londynu. Ogółem było to 8096 osób. W tej grupie znalazło się 659 Polaków, co czyni naszych rodaków trzecią po rodowitych Brytyjczykach i Rumunach (1546 osób) największą populacją bezdomnych w stolicy Wielkiej Brytanii.
Czy bezdomni w Wielkiej Brytanii mogą liczyć na większą pomoc niż w Polsce?
Jest wiele opcji takiej pomocy. Są streetworkerzy, czyli pracownicy socjalni, którzy nawiązują relacje z bezdomnymi na ulicach. Jest też mnóstwo kościołów czy organizacji zapewniających bezdomnym posiłki. Ci ludzie mają w głowach mapy tych miejsc i wiedzą, gdzie jest najlepsze śniadanie i obiad w poniedziałek, a gdzie obiad i kolacja w środę. Przychodzą zjeść i spotkać się z innymi. Tyle że to jest pomoc doraźna. Nie ma tam czegoś, co mamy w Polsce, czyli ośrodków oferujących pomoc w wychodzeniu z bezdomności, w których można zamieszkać, dostać wsparcie specjalistów itp. Chyba, że jest się rodowitym Anglikiem z ubezpieczeniem lub rentą, wówczas można pójść do jednego z takich ośrodków, co ważne – płatnych. Bezdomni Polacy są jednak odcięci od takich benefitów, zwyczajnie ich na to nie stać.
Polacy mieszkający na ulicy, którzy chcą wyjść z bezdomności, nie mogą liczyć na pomoc?
Do niedawna bardzo intensywnie działała w Londynie organizacja „Barka”, która nie skupiała się na pomocy doraźnej, tylko motywowała bezdomnych Polaków do powrotu do kraju. Tu przygotowała miejsca, do których powracający bezdomni mogli się zgłosić, by nie trafić na ulicę. Kiedy „Barka” straciła niemal zupełnie możliwość działalności tam, ich działkę przejęła duża organizacja brytyjska, która zajmuje się wyłącznie formalnym wysyłaniem bezdomnych Polaków z powrotem do Polski. Wszyscy, których tam poznaliśmy, mówili, że już dostali urzędowy dokument mówiący o tym, że powinni opuścić Wielką Brytanię.
Ma to związek z Brexitem?
Tak, oczywiście. Dostaliśmy jednak informacje, że takie sytuacje się zdarzały jeszcze przed referendum dotyczącym Brexitu. Spotkaliśmy bezdomnego Polaka, który zajmuje się psami, ma kilka pięknych amstafów. Kiedy pracownicy socjalni przyszli do niego z takim dokumentem i zobaczyli te psy, powiedzieli, że w związku z tym go nie usuną. On został więc z poczuciem, że dla urzędników angielskich ważniejszy jest pies, niż człowiek.
Czy to jest związane z antypolskimi nastrojami, jakie obserwujemy w Wielkiej Brytanii już od pewnego czasu, czy też z formalnymi zmianami, jakie zaszły tam w związku z Brexitem?
Sądzę, że kontekst jest nieco szerszy. Przede wszystkim to nie dotyczy tylko Polaków, ale ogólnego kursu tego państwa wobec imigrantów. Londyn jest miastem bardzo otwartym na wszystko i na wszystkich, myślę, że aż za bardzo. W Polsce, wychodząc z metra, nie widzi się namiotów zamieszkałych przez bezdomnych, ludzi leżących na kołdrach rozłożonych na chodnikach obok np. ekskluzywnego klubu czy restauracji. Tych kontrastów jest tam wiele, w pewnym momencie uznano, że zbyt wiele.
Bezdomność na ulicach Londynu jest bardziej widoczna niż w Warszawie?
Oczywiście. Oni tam nawet nie szukają jakiegoś dachu nad głową czy opuszczanego budynku, w którym mogliby się skryć. Zajmują na chodniku przestrzeń metr na dwa metry i tam żyją. Mają kubeczek ze szczoteczką, kołdrę, poduszkę i ewentualnie parasol, który ma ich odizolować od reszty przechodniów. Wiele osób tak tam funkcjonuje, choć są to nie tylko Polacy, ale i bezdomni Anglicy, którzy wybrali taki sposób życia.
Wśród bezdomnych imigrantów przeważają Polacy?
Tak, z badań wynika, że jest to jedna z największych grup bezdomnych.
Czy wśród bezdomnych też są jakieś podziały?
Docierały do nas głosy, że polscy bezdomni boją się chodzić do niektórych jadłodajni, bo są źle traktowania przez bezdomnych Brytyjczyków. Ci zaś mówili o Polakach, że są niebezpieczni. Polacy, z którymi się spotkaliśmy, nie mieli w gronie swoich znajomych przedstawicieli innych narodowości. To może wynikać też z tego, że nawet osoby, które są w Anglii od kilkunastu lat, niezbyt dobrze znają angielski.
Pomiędzy bezdomnymi funkcjonuje jakiś kodeks zachowań?
Tak. Najgorzej traktowani są ci, którzy dopiero zaczynają żyć na ulicy i np. okradną innego bezdomnego. To jest bardzo negatywnie odbierane, ponieważ osoby żyjące na ulicy raczej trzymają się razem i uznają zasadę, że nie wolno siebie nawzajem okradać. Do tego stopnia, że osobę, która takiej kradzieży się dopuściła, mogą nawet pobić.
Bezdomność Polaków, z którą wy się tam spotkaliście, to były świeże sprawy, czy raczej historie trwające latami?
To są wieloletnie historie. Coś pomiędzy 7 a 15 lat. Nazywaliśmy tych ludzi "specjalistami", ponieważ mają opracowane wszystko, co jest im potrzebne do życia na ulicy. Niestety inne umiejętności, które pomagałyby im wrócić do społeczeństwa, są zbyt mało rozwijane.
Jak wygląda ten moment, w którym ktoś staje się bezdomny? Czy to dzieje się z dnia na dzień, czy jest to proces?
Raczej dzieje się to stopniowo. Zdarza się, że ktoś jeszcze ma mieszkanie, ale uzależnienie i grupa społeczna będąca najbliżej, jest na ulicy. Spotyka się więc z tymi ludźmi, nie chodzi do pracy, bo już intensywnie pije, przepija swoje oszczędności, czasem urządza libacje w wynajmowanym mieszkaniu. Musi więc je opuścić, bo właściciel się o tym dowiaduje, albo brakuje pieniędzy na czynsz. I wtedy on już wie, gdzie pójdzie. Wie, że zamieszka w namiocie z tymi, z którymi pił. Raczej nie wygląda to tak, że ktoś, kto nie miał kontaktu z ludźmi żyjącymi na ulicy, z dnia na dzień sam zaczyna tak żyć. Ci bezdomni, których my poznaliśmy, nie byli zaskoczeni realiami życia na ulicy.
W jakim celu w ogóle ci ludzie do Wielkiej Brytanii wyjeżdżali?
Wszyscy Polacy, z którymi rozmawialiśmy, pojechali tam, żeby zarabiać pieniądze. Jedna z osób, którą spotkaliśmy, ukrywała się tam przed polską policją. Pozostali jednak chcieli zarobić na rodziny, wieść normalne, spokojne życie. Oni w ogóle bardzo dużo opowiadają o rodzinach, tęsknią, płaczą, kiedy o tym mówią.
Czy jest w nich jakakolwiek motywacja i nadzieja na to, że ich sytuacja się zmieni, czy są raczej pogodzeni ze swoim losem?
Niektórzy mają szansę na wyjście z bezdomności, mają potencjał, wiedzą, gdzie mogą otrzymać pomoc. Sam znam przypadki osób, które były bezdomne w Anglii czy Stanach Zjednoczonych, jednak wróciły do Polski i całkiem nieźle sobie tutaj radzą. Są to jednak osoby, które przeszły terapię i nie piją. Na tym wszystko się opiera. Wyjście z uzależnienia jest podstawą do wyjścia z bezdomności.
Co musi się stać, żeby osoba bezdomna poczuła motywację do zmiany swojego życia?
Od 7 lat pracuję z bezdomnymi, nie idę na ulicę po to, żeby ludzi wyciągać z bezdomności, ale żeby nawiązywać z nimi normalne, ciepłe relacje. W większości przypadków te relacje sprawiają, że bezdomni zaczynają się zastanawiać, czy nie zmienić swojego życia. Wielu z tych, z którymi pracowaliśmy systematycznie przez dłuższy czas, jest w ośrodkach pomagających wyjść z bezdomności. Myślę więc, że to zaopiekowanie się, pojawienie się kogoś, kto zainteresuje się ich historią, powie, że się martwi, może być tym bodźcem.
Zdarza się, że spotykacie osoby, które takiej pomocy nie chcą, bo są zadowolone ze swojego życia na ulicy?
Na początku oni wszyscy mówią, że jest dobrze, że nie chcą zmiany, że taki styl życia sobie wybrali. To są jednak mechanizmy obronne, które pozawalaj im mieć poczucie, że mają kontrolę nad swoim życiem. W momencie jednak, kiedy nawiązujemy z nimi bliższe relacje, bardzo szybko zaczynają przyznawać, że tęsknią za rodziną, często płaczą, wspominając bliskich. Zapewnienia, że jest im dobrze, to tylko poza zbudowana na potrzeby ulicy, w rzeczywistości chcieliby żyć jak każdy.
Co zatem może zrobić bezdomny Polak w Londynie, który podejmuje decyzję, że chce zmienić swoją sytuację?
Są liczne organizacje głównie związane z kościołami. Są też specjalne infolinie. Tam ta bezdomność wygląda nieco inaczej, bo wszyscy bezdomni, z którymi rozmawialiśmy, mieli telefony komórkowe. Jeden z nich miał nawet telefon, zegarek połączony z telefonem i laptopa z dostępem do Internetu. Mamy z nim zresztą kontakt z Facebooka.
Skąd bierze na to pieniądze?
Ten bezdomny akurat udzielał się jako wolontariusz w kościele i przypuszczam, że może to być powiązane z jakimś wsparciem finansowym ze strony kościoła. Infolinia i dział internetowego wsparcia osób bezdomnych jest w Wielkiej Brytanii bardzo dobrze rozwinięty. Jest to ogromna sieć, można dowiedzieć się wszystkiego, uzyskać pomoc. Podejrzewam, że są też infolinie dla osób niemówiących po angielsku. Jest też mnóstwo organizacji, również polskich, które pomagają takim ludziom.
Pomogą bezdomnemu w powrocie do Polski?
Z tego, co się zorientowałem, to takie powroty wspiera finansowo rząd brytyjski. Wcześniej wspierał je przez „Barkę” a teraz robi to przez inne organizacje. Myślę jednak, że ktoś, kto od 15 lat jest bezdomnym w Anglii, oprócz pomocy w przyjeździe do Polski, potrzebowałaby pomocy tu na miejscu. Rozumiem, że rządowi brytyjskiemu zależy na wysyłce Polaków z ulicy do kraju, ale brakuje współpracy z rządem polskim, który przejąłby opiekę nad tymi ludźmi w ojczyźnie. Nie spotkałem się z taką współpracą dwóch rządów w temacie bezdomności.
Czy Brexit wpłynie na to, że liczba bezdomnych Polaków w Wielkiej Brytanii się zwiększy?
Patrząc na to, co tam się dzieje, słuchając tego, co mówią żyjący tam Polacy, liczba bezdomnych może się zwiększyć, ale w Polsce. Ci ludzie wiedzą na 100 procent, że będą musieli z Anglii wyjechać. To jest już sprawa formalnie potwierdzona.
Jak na to reagują?
Mówią, że zdają sobie z tego sprawę, ale nie zamierzają w Polsce zostać, bo sobie tu nie poradzą. Większość więc zaczyna się orientować, czy lepiej będzie przenieść się na ulicę do Grecji czy Portugalii, czyli gdzieś, gdzie jest ciepło.
Czy polski rząd przygotowuje się na falę bezdomnych powracających z Wielkiej Brytanii?
Ja się z niczym takim nie spotkałem. Może jako „Dziurawa skarpeta” powinniśmy więcej rozmawiać z politykami na ten temat, bo oni chyba nie mają świadomości, jak wygląda sytuacja. Może pokażemy im nasz film i to skłoni ich do podjęcia jakiś działań, by wspólnie z rządem brytyjskim ten problem rozwiązać. Nie wiem do końca, jakie informacje ma polski rząd na temat skali polskiej bezdomności w Anglii, czy wręczanych bezdomnym dokumentów zapowiadających deportację. Pracuję też w Monarze i nic mi nie wiadomo o zaproszeniu do współpracy czy wspólnego przygotowywania powrotów.
Jak to się stało, że jako „Dziurawa skarpeta” postanowiliście przyjrzeć się bezdomności Polaków w Wielkiej Brytanii?
Wielu znajomych członków naszej grupy wyjechało za granicę, przede wszystkim do Londynu. Ja sam mieszkałem tam przez kilka lat i wiedzieliśmy, że w Londynie jest bardzo dużo bezdomnych Polaków. To natchnęło nas, by pokazać, jak naszym rodakom zdarza się żyć na emigracji. Program Erasmus Plus oraz Urząd Miasta w Ełku umożliwił nam realizację wszystkich zaplanowanych przedsięwzięć.
Na jakim etapie jest dziś wasz projekt?
Montujemy film. Mamy bardzo wiele historii i zastawiamy się, jak je połączyć. Chcemy, by film miał walor edukacyjny, żebyśmy mogli jeździć z nim do szkół, zakładów karnych, domów poprawczych. Chcemy pokazać go jak najszerszemu gronu odbiorców. Co do premiery, wstępnie planujemy ją na przełom czerwca i lipca. Jedna odbędzie się w Polsce, na pewno pokażemy też nasz film w Londynie.
„Dziurawa skarpeta” – to projekt stworzony przez streetworkera Michała Łebskiego oraz grupę młodzieży z Ełku, pracującej z osobami bezdomnymi. Celem projektu jest kręcenie filmów dokumentalnych pokazujących życie na ulicy. Pierwszy film zatytułowany „Dziurawa skarpeta” powstał w 2011 roku i opowiadał historie osób bezdomnych z Ełku. Obecnie grupa kończy pracę nad filmem „Dziurawa skarpeta na emigracji” pokazującym problem bezdomności Polaków w Wielkiej Brytanii.