Najpierw przyjrzyjmy się słowom premiera. Rozmowę przeprowadził Tuwia Tenenbom, amerykański dramatopisarz i reżyser teatralny pochodzenia żydowskiego w ramach większego materiału na temat antysemityzmu w Polsce. Opublikowano go na łamach niemieckiego dziennika „Die Zeit”. Fragment z Morawieckim nie ma klasycznej struktury pytanie-odpowiedź, lecz przyjmuje formę wywiadu amerykańskiego, gdzie część odpowiedzi się przytacza, a cześć relacjonuje własnymi słowami. Być może dlatego materiał „Die 13 letzten jüdischen Seelen von Łódź”, czyli „Ostatnie 13 żydowskich dusz Łodzi” pozostał nad Wisłą niezauważony.

Reklama

Chociaż punktem wyjścia dla rozmowy jest antysemityzm i polskość, to szybko schodzi ona na relacje Polski z Brukselą. Premier tłumaczy obficie, że w sporze o praworządność z Komisją Europejską zawiodła komunikacja z naszej strony - i że polski rząd powinien był w tej sprawie znacznie więcej zrobić. Potem Morawiecki chce powiedzieć, że nad Wisłą wcale nie jest aż tak źle. Używa jednak wyjątkowo niefortunnego nawiązania do naszych partnerów z regionu.

Kiedy porównuję sytuację w Polsce, gdzie poziom korupcji jest bardzo niski, a demokracja rozwija się i kwitnie, z naszymi przyjaciółmi z Bułgarii, Rumunii lub Republiki Czeskiej – gdzie jest pełno korupcji! – albo z Węgrami, także naszymi przyjaciółmi, to śmieję się i płaczę.

W ten sposób, w jednym zdaniu premier przemyca sugestię, że państwa te są bardziej skorumpowane niż Polska, a i z jakością ustroju nie jest tam najlepiej.

Jeśli rządowi naprawdę zależy na budowie środkowoeuropejskiego bloku - nieważne, czy będzie to Grupa Wyszehradzka, czy Międzymorze - to takie słowa nie powinny paść publicznie. Nie tylko nie przysłużą się zacieśnieniu relacji, ale jeszcze mogą wkurzyć naszych sojuszników, od których lada moment możemy czegoś potrzebować. Np. wsparcia w głosowaniu na forum Rady Unii Europejskiej na temat poważnego ryzyka złamania fundamentalnych wartości unijnych w Polsce. Tak, chodzi o artykuł 7.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Przykład z innej półki. Prezydent USA nazywa kraje, z których przybywają imigranci, „zadupiami”. Gdzie jest problem, nawet jeśli połowa Amerykanów się z nim zgadza? Ano w tym, że oficjele z „zadupia” zapamiętają ten komentarz (nie tylko, my, Polacy, jesteśmy pamiętliwi do przesady). I kiedy za chwilę Waszyngton zwróci się do nich z prośbą o przyspieszenie wydania koncesji na wydobycie czegoś dla amerykańskiej firmy; o współpracę w zatrzymaniu i przesłuchaniu kogoś podejrzanego o terroryzm; tudzież o zgodę na użycie bazy wojskowej - odmówią, albo będą się ociągać. Liga może inna, ale mechanizm jest ten sam.

Być może wywiad ten miał być żartobliwy. Coś na kształt „Between Two Ferns with Zach Galifianakis” prowadzonego przez aktora znanego z „Kac Vegas”: przychodzi poważny polityk i dostaje serię pytań z przymrużeniem oka (Galifianakis spytał Obamę „jak to jest być ostatnim czarnoskórym prezydentem”). I Tenenbom takie pytania też zadaje: gdyby miał się Pan urodzić na nowo, to jakie miejsce Pan by wybrał? Albo: czy Jarosław Kaczyński przypadkiem nie jest gejem? (to drugie akurat nie trafiło do „Die Zeit”, ale znalazło się w pełnej wersji wywiadu opublikowanej na portalu telewizji N-tv).

Milczenie bywa w dyplomacji złotem, a o przysłowiowej Maryni to sobie można rozmawiać w zamkniętym gronie z przyjaciółmi (choć jak się przekonaliśmy przy okazji afery taśmowej, już lepiej nie w restauracji). Premier Mateusz Morawiecki najpóźniej po swoim niefortunnym wystąpieniu na konferencji w Monachium powinien to zrozumieć. Bo inaczej nawet sztab zaufanych PR-owców i młodych, kompetentnych profesjonalistów, którymi premier chce się otaczać, na niewiele się zda.

Zupełnie inną sprawą jest to, jak dany wywiad trafił do dziennikarzy. Bo wiadomo, że w tym samym czasie zwrócono na niego uwagę kilku redakcji. I nie były to media kontrolowane przez rząd czy też mające z Prawem i Sprawiedliwością silne powiązania. Tak zazwyczaj komunikują się rządzący, gdy chcą się czymś pochwalić lub zneutralizować nadchodzące zagrożenie. Działa to m.in. w ten sposób, że po przesłaniu przez dziennikarzy pytań w danej sprawie do np. ministerstwa, materiał tzw. wyprzedzający ukazuje się z zaprzyjaźnionych mediach w pozytywnym kontekście. To takie rozbrajanie bomby.

Tym razem materiał był „rozprowadzany” raczej po redakcjach środka, choć jako pierwszy opublikował go jasno ukierunkowany opozycyjnie Onet. „Rozprowadzacze” pochodzili z kręgów Prawa i Sprawiedliwości. Gdyby pierwsza trafiła na tę publikację opozycja, to nie odpuściłaby sobie zwołania rytualnej konferencji prasowej. Tym razem tak się nie stało.

Teraz można zacząć gdybać: skąd taki materiał może wyjść? Czy chodzi o środowisko walczącego o przywództwo na prawicy i od dawna skonfliktowanego z Morawieckim Zbigniewa Ziobry? Biorąc pod uwagę, że jego żona ma olbrzymie doświadczenie medialne i potrafiłaby to zrobić właśnie w subtelny sposób, jest to możliwe. Być może są to kręgi Mariusza Kamińskiego, który z premierem też nie ma chemii, a jego pozycja w partii rządzącej z różnych powodów mocno się ostatnio osłabia. Być może stoi za tym stara gwardia PiS. Być może jeszcze ktoś inny. Nie wskazując kto, jasne jest, że coraz więcej osób obozu rządzącego (oczywiście nie wspominając nawet o opozycji) chce osłabienia Morawieckiego.

Pojawienie się tego wywiadu w polskiej przestrzeni medialnej jasno wskazuje dwa problemy w naszej przestrzeni publicznej. Po pierwsze, gadulstwo premiera osłabia pozycję Polski na arenie międzynarodowej i warto, by Morawiecki o tym pamiętał. Po drugie, walka buldogów pod dywanem trwa, a bitwa o schedę po Jarosławie Kaczyńskim rozpoczęła się na dobre. Z punktu widzenia państwa, wydaje się wskazane, by jeden z drugim Iksińskim się wreszcie dogadali co do tego, kto jest ważniejszy, i faktycznie zajęli się tym, o czym tak ładnie od czasu do czasu opowiadają, czyli wzmacnianiem instytucji państwowych. To właśnie to powinno być istotą polityki.