Wspomniana idea powinna pozostawać w sprzeczności z tym, w co wierzy środowisko, z jakim związał się jej twórca. Potem należy ją już tylko odpalić, czyli upublicznić. Kilka dni temu redaktor Rafał Woś przygotował prawdziwą petardę, wręcz "matkę wszystkich petard" (jak lubił mawiać w przypływie dobrego humoru, po jakiejś widowiskowej rzezi Saddam Husajn). Odpalił ją w dziale opinii portalu gazeta.pl. Nawet szef tego działu, który od dłuższego czasu znęca się nad swoimi czytelnikami, serwując im treści sprzeczne z jedynie słusznym światopoglądem czuł, iż posunięto się w tekście ździebko za daleko.
Dlatego na wszelki wypadek zaaplikował czytelnikom środek znieczulający w postaci własnego wstępu. Radził w nim po pierwsze nie brać felietonu Rafała Wosia tak do końca na poważnie, tylko uznać za intelektualną prowokację (może troszkę "skandaliczną" lub "kretyńską"). Coś na kształt teoretycznej dywagacji o tym, że w zetknięciu z grawitacją czasoprzestrzeń wcale się nie zakrzywia tylko wybrzusza. Po drugie czytać z zamkniętymi oczami. Natomiast w razie pierwszych symptomów zawału natychmiast dzwonić na numer alarmowy 112. Po tak intrygującym wprowadzeniu następowało odpalenie idei redaktora Wosia.
Sam autor ujął ją następującymi słowami: "Nowa polska lewica nie ma dziś ani wystarczającej siły, ani interesu, żeby całkowicie odsunąć PiS od władzy. Celem lewicy na najbliższe lata powinno być najpierw prawicy, a potem pchnięcie jej na drogę wspólnej budowy demokratycznego socjalizmu". Czyli nowa lewica powinna podjąć się misji dziejowej stopniowego cywilizowania pisowskich barbarzyńców. Zdaniem autora lewica, jako listek figowy dla partii liberalnych, takich jak Platforma Obywatelska zawsze musi przegrać, bo jej program pozostanie wyłącznie na papierze.
Natomiast ze środowiskami pisowskimi łączy ją wiele podobieństw w kwestii roli państwa w gospodarce i oferowanych społeczeństwu zabezpieczeń socjalnych. Na niwie politycznej Woś znajduje np. podobnie krytyczne spojrzenie na obecne funkcjonowanie Unii Europejskiej. Wychodząc od tych punktów stycznych autor postuluje, żeby środowiska nowej lewicy zaczęły nawiązywać dialog ze środowiskami istniejącymi po prawej stronie. Dyskutowały, spierały, przełamywały wrogość i stereotypy. Dążąc do zdobycia intelektualnego wpływu na drugą stronę tak, aby po latach prawica uwierzyła, że jej największym marzeniem jest państwo socjalistyczne w swej treści i jak najbardziej demokratyczne w formie.
Zupełnie jak niegdyś dzicy Goci, którzy choć obrócili w perzynę Rzym, to pod wpływem chrześcijańskich misjonarzy uwierzyli, że przestrzeganie dekalogu, to na co dzień naprawdę fajna sprawa, a poza tym gwarantuje łaski Stwórcy i życie wieczne. Przeto trzeba być lisem – lubił mawiać Niccolò Machiavelli, gdy doradzał, jak wygrać z silniejszym przeciwnikiem. Gołym okiem widać, że Rafałowi Wosiowi po cichu zamarzyło się, by organizacje, mogące liczyć wedle sondaży w porywach na 4,5 procent głosów wyborców, zdominowały intelektualnie formację dziesięć razy silniejszą.
Po ukazaniu się felietonu „Lewico, czas na współpracę z PiS” w powietrzu jednak nie zapachniało machiawelizmem, a zdradą. Zaaplikowany wcześniej środek znieczulający przez red. Sroczyńskiego nie zadziałał. Podobnie, jak wprowadzenie rok temu reguły, że komentarze pod tekstami mogą wpisywać jedynie osoby, które opłaciły abonament za korzystanie z redakcyjnych zasobów (szumnie zapowiadano, iż natychmiast podniesie to jakość dyskusji). Ale mu pizdło w dekiel! – zauważył, jeden z pierwszych czytelników po chwili kontemplowania się ideą. Wosiu - łosiu, cmoknij nas w duposiu......kaczyzm to samo zło – podjęła dialog kolejna czytelniczka. Inni odbiorcy wsparli tenże postulat, dodając własne, typu: Te intelektualne wyplwociny naiwnego idioty symetrysty skomentuję klasykiem ... Panie Woś , odejdź stąd, szczylu jeden ....
Generalnie dało się odczuć, że gdyby autor dostał się w ich ręce, długość jego dalszego życia należałoby liczyć raczej w sekundach, niż minutach. Z późniejszego apelu red. Sroczyńskiego - by nie kneblować i maltretować twórcy szalonej idei - można wyczytać, że środowisko w jakim obraca się red. Woś pomysł intelektualnego zbliżenia z PiS przyjęło dość tolerancyjnie. To znaczy mordu ani nawet pobicia nie będzie, lecz o podawaniu ręki i występach radiowych autor powinien zapomnieć.
Co ciekawe błyskawicznie nastąpił wysyp polemik. Wszystkie ona są do siebie dość podobne. Kolejni lewicowi publicyści z wielki zaangażowaniem deklarują, że z PiS-em nie chcą mieć nic wspólnego oraz dlaczego nie należy mieć nic wspólnego. Nikt nawet nie usiłuje dowodzić, iż machiaweliczne koncepcje Wosia są czystą fantasmagorią. Z miejsca uznano je bowiem za śmiertelne zagrożenie. Zupełnie nie dostrzegając niemożliwości ich realizacji. Choćby ze względu na nasilenie emocji, dzielących świat nowej lewicy od pisowskiej prawicy. Nawet zbieżność poglądów na niektóre kwestie nie zmienia faktu, że obie strony postrzegają siebie jako ucieleśnione zło. A ze złem się nie dyskutuje, czy też wschodzi w konszachty. Zło się tępi.
Zimna logika, czy polityczne kalkulacje nie mają szansy w zderzeniu z emocjami. Łatwo sobie wyobrazić jak wyglądałby panel dyskusyjny klubu „Gazety Polskiej” z młodymi aktywistami Partii Razem. Obie strony mogłyby być dla siebie mniej miłe i tolerancyjne, niż kibicie Śląska Wrocław i Arki Gdynia. Ci podczas regularnych spotkań zarzucili jakiś czas temu używanie maczet i obtłuczonych butelek, ograniczając się do potyczek słownych, w których powodem do wstydu jest użycie zwrotu, nie posiadającego obelżywych konotacji. Osiągnięcie tego stanu rzeczy wymagało jednak ciężkiej, wieloletniej pracy oddziałów policyjnej prewencji.
Przy spotkaniach Razem z klubami „Gazety Polskiej” policja znów musiałaby zaczynać od zera. Na szczęście wrażą ideę już spacyfikowano. I tylko PiS żyje w błogiej nieświadomości, jakie niebezpieczeństwo mu groziło, bo czytywanie czegokolwiek związanego z „Gwiazdą Śmierci z Czerskiej” jest tam uznawane za akt zdrady na miarę felietonu Wosia. Nie może więc nawet odetchnąć z ulgą. Strach pomyśleć, że wedle prognoz pogody upały mają trwać jeszcze cały wrzesień.