John McCain, umierając, zabiera ze sobą wiele rzeczy. Polityczny romantyzm, ostatnią inspirującą wersję konserwatyzmu, w której centrum jest ludzki charakter i jego siła. Zabiera przekonanie, że poświęcenie polityce ideowej, nie partyjnej, jest sensowną polityczną drogą. Zabiera też wiarę w strukturalną siłę liberalnej demokracji i przeświadczenie, że Ameryka, a szerzej Zachód, mają wobec reszty świata głębokie zobowiązanie moralne.
To nie tak, że są to rzeczy wartościowe bezdyskusyjnie – ale samo ich istnienie w publicznej przestrzeni było jednak bezdyskusyjnie wartościowe. Widać to najwyraźniej, gdy próbuję przenieść niektóre sceny z jego życia i niektóre jego słowa w nasze polskie realia; to zabieg, który obnaża pustotę naszej polityki i duchową próżnię naszych partyzanckich, małych, plemiennych ideologii.
Ci, którzy znali McCaina, będą za nim tęsknić, a ci, którzy go nie znali, będą tęsknić za tym, co McCain w publicznej świadomości reprezentował.
Reklama