Bo z jednej strony wiemy, że troska o środowisko naturalne musi być większa. Bo musimy się przestawiać na energię odnawialną i oszczędzać zasoby (więcej na ten temat też w zamieszczonej obok recenzji książki Ugo Bardiego). Ale z drugiej strony, jak sprawić, by rachunku za zielone pomysły polityczne nie zrzucić całkowicie na słabszych? Nie zrobić kozłów ofiarnych z obawiających się utraty pracy górników i nie alienować tych, którzy na te słuszne ekotyrady odpowiedzą: "Wy się martwicie o koniec świata. Super. Ale zrozumcie, że ja się muszę martwić o koniec miesiąca"?
Dobrym przykładem, jak nie powinna wyglądać polityka nakierowana na ochronę środowiska, były niedawne posunięcia prezydenta Francji Emmanuela Macrona i jego podwyżka podatków paliwowych motywowana troską o matkę naturę. Efektem był bunt "żółtych kamizelek", który można sprowadzić do przedwojennej maksymy przypisywanej Bertoltowi Brechtowi: "Najpierw dajcie jeść. A potem zacznijcie prawić o moralności". Postać Macrona (jeszcze nie tak dawno fetowanego jako ostatnia nadzieja obrońców liberalnej demokracji) powinna być przestrogą dla tych wszystkich, którzy chcą na zielonej agendzie budować swój polityczny przekaz. Również w Polsce, gdzie przy okazji szczytu klimatycznego w Katowicach widać było doskonale, jak łatwo sprawy środowiska naturalnego zaprząc do rydwanów bieżącego politycznego sporu.
Jeśli więc nie drogą Macrona, to jaką? Stiglitz przypomina powracającą od lat koncepcję Nowego Zielonego Ładu. Ten New Green Deal to rzecz jasna nawiązanie do ikonicznej już dziś polityki Franklina D. Roosevelta, który 90 lat temu zrealizował w Ameryce politykę antykryzysową o niespotykanym wcześniej rozmachu. Postulat jest więc taki, żeby dziś zrobić coś równie dużego, ale nakierowanego na ekologię. Skoro Roosevelt mógł rozbudować w Ameryce system tam wodnych i autostrad oraz zelektryfikować wieś, to dziś można sobie wyobrazić wielkie projekty rozwoju infrastruktury i technologii energetyki odnawialnej. A także wszystkiego, co musi jej towarzyszyć, czyli na przykład transportu publicznego albo towarowego (kolej!).
Reklama
Chodzi o to – pisze Stiglitz – żeby najpierw zbudować nowy sektor, w którym ludzie (nie tylko ci najlepiej wykształceni) będą mogli pracować. A dopiero potem zacząć wygaszać kopalnie albo rafinerie. Albo inny przykład. Najpierw stworzyć wygodną i dostępną (również pod względem ceny) możliwość poruszania się po aglomeracjach. A dopiero potem walić podatkiem paliwowym w tych, których nie stać na mieszkanie w centrum i ekojazdę do pracy rowerem. Może wtedy ekologia przestanie się szerokim masom społecznym kojarzyć z irytującą zabawką dla sytych i bogatych. Na dodatek przekonanych o swojej moralnej wyższości nad zakochaną na zabój w węglu i własnym paliwożernym gruchocie hołotą.