Amerykańska ustawa nr 447, czyli Justice for Uncompensated Survivors Today – JUST, znów znalazła się na ustach komentatorów na całym świecie. Przywołał ją sekretarz stanu USA Mike Pompeo, mówiąc podczas konferencji blisko wschodniej w Warszawie: „Namawiam moich polskich kolegów, aby poczynili postępy w zakresie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holokaustu”. Ten kontekst, a także fala obraźliwych dla Polski wypowiedzi polityków izraelskich, dały pretekst do podejrzeń, że to dyplomatyczna ustawka. Rodzaj szantażu, który ma zmusić Polskę do wypłaty odszkodowań.
Zacznijmy od tego, skąd się wziął ów akt prawny – JUST Act. To konsekwencja międzynarodowej konferencji oraz wydanej na jej zakończenie Deklaracji Terezińskiej z 2009 r., którą podpisało 46 państw, w tym Polska. Była w niej mowa m.in. o tym, że strony będą miały na uwadze to, aby dokonała się na terenie ich państw restytucja mienia żydowskiego – zarówno tego przejętego podczas wojny, jak i po jej zakończeniu. Że będzie ona transparentna. I jeszcze, że ofiary Zagłady oraz ich potomkowie mogą liczyć na to, że ich dziedzictwo kulturowe będzie otoczone szczególną opieką. Żeby monitorować, czy wszystko dzieje się tak, jak ustalono, powołano Europejski Instytut Dziedzictwa Zagłady (European Shoah Legacy Institute, ESLI). Ale został wygaszony w 2017 r. i jego misję przejął Kongres Stanów Zjednoczonych – bo zadania instytutu nie zostały zrealizowane. Zresztą Kongres już wcześniej monitorował sytuację. Natomiast JUST Act jest podstawą do działania komisji senackich, ale nie daje żadnych podstaw prawnych do roszczeń. Jednak jakiś nacisk moralny na Polskę cały czas jest wywierany, gdyż wciąż się podkreśla, że jedynie w Polsce nie doszło do jakiegoś uregulowania tych kwestii, odniesienia się do nich. Wciąż są kwitowane całkowitym milczeniem.
To powołam się na umowę między Polską a Stanami Zjednoczonymi z 16 lipca 1960 r., na mocy której zobowiązaliśmy się – i zrealizowaliśmy to zobowiązanie – do wypłacenia 40 mln dol. za znacjonalizowane mienie.
To prawda, ale to dotyczyło niewielkiej grupy osób, które zarówno w chwili utraty majątku, jak i w momencie zawierania tej umowy indemnizacyjnej, były obywatelami USA. Podobne porozumienia zostały zawarte zresztą w różnym czasie z 12 różnymi państwami i dotyczyły – jeszcze raz podkreślę – obywateli obcych państw. Była w naszym kraju pewna grupa osób, która na tyle szybko wyjechała i załatwiła sobie obywatelstwo amerykańskie, że mogła z tego układu skorzystać. Ja nie chcę ich nazywać Żydami, bo to są po prostu obywatele polscy, którzy wyemigrowali. Zarówno żydowskiego, jak i karaimskiego czy innego pochodzenia. Mieli równe szanse, aby takie odszkodowanie uzyskać. Pod warunkiem że byli w stanie udowodnić, iż podczas wojny ponieśli straty. Oni dziś, jeśli skorzystali z tych pieniędzy, nie mają żadnych podstaw do roszczeń. Ale, jak już powiedziałem, to była niewielka grupa, która spełniała owe warunki. Natomiast Polaków, którzy wyemigrowali z kraju w tym i późniejszym czasie – nie tylko dlatego, że doszło do Holokaustu, ale i z tej przyczyny, że w naszym kraju zapanował komunizm – i pozostawili swój majątek, było dużo więcej.
Reklama
40 mln dol. to wielka kwota, zwłaszcza na tamte czasy. A mówi pan, że uprawnionych było niewielu. Ile osób dostało pieniądze za utracone mienie, a ile wciąż ma podstawy, aby się upominać o odszkodowania?
Ma pani rację, wówczas to były wielkie pieniądze. Zostały zapłacone przez Polskę gotówką, ale wypłacał je rząd USA i zaspokoił wszystkie zgłoszone i udowodnione roszczenia, a nie tylko w granicach owych 40 mln. Na tym polegały te umowy, że obce rządy przejmowały wszystkie roszczenia indywidualne swoich obywateli, a Polska wypłacała ulgowy ryczałt. Natomiast to, ilu właścicieli nie dostało, choć powinno, rekompensaty za utracone mienie, jest pytaniem, które pada często, ale wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Ja także tego nie wiem. Przy czym, podkreślam, sytuacja obywateli polskich żydowskiego pochodzenia i polskich jest taka sama: komunizm zabrał im majątki, a oni nic w zamian nie dostali. Proszę zrozumieć: to nie Żydzi i Polacy byli wywłaszczani, ale właściciele. Komunizm, w przeciwieństwie do nazizmu, nie posługiwał się kryterium rasowym, ale klasowym. Majątku – dekretem Bieruta – zostali pozbawieni obywatele polscy. Wracając do wielkości kwoty – faktycznie była znaczna, teraz się to zresztą odtwarza, bo wcześniej nasze Ministerstwo Finansów nigdy nie było w stanie tego porządnie zinwentaryzować. Chodzi o to, że wypłata odszkodowania przez obce państwo miała skutkować wpisem w księdze wieczystej, że dana nieruchomość przeszła na własność Skarbu Państwa, ale o to nie zadbano. I nie ma się co dziwić, bo to były czasy jednolitej władzy państwowej, jednolitej własności Skarbu Państwa, więc urzędnicy zaniechali odnotowywania w księgach hipotecznych tak nieważnych z ich punktu widzenia adnotacji. Dopiero po 1989 i 1990 r. ubiegłego wieku zaczęły się pierwsze próby podważania tego zagarnięcia. I zrobiła się afera.
Jedną z najgłośniejszych była warszawska afera z reprywatyzacją nieruchomości przy ul. Chmielnej, gdzie chodziło o majątek duńskiego obywatela.
Ten człowiek miał 1/3 praw do nieruchomości i oprócz duńskiego miał polskie obywatelstwo, odmówił przyjęcia zaoferowanego odszkodowania, chciał odzyskać nieruchomość. Jednak po jego śmierci odszkodowanie wypłacono jego rodzinie, co ustalono dopiero później, więc przyjmuje się, że tę 1/3 powinien otrzymać Skarb Państwa, a nie spadkobiercy Duńczyka. W tej sprawie były też inne wątki, zarzuca się tam raczej korupcję, a nie oszustwo. Moim zdaniem jest to przykład, że umowy indemnizacyjne stawiały w pozycji uprzywilejowanej obywateli państw obcych, Polakom nie zostawiając nic. Bo to właściciel, a nie Polak czy Żyd jest osobą, której się należy pełna ochrona, to właściciel ma pełne prawo do swojego majątku. I uprzedzając pani pytanie – Żydzi nie mają w obecnej sytuacji prawnej żadnych dodatkowych możliwości dochodzenia swoich praw do zwrotu majątku, których nie mają Polacy. A ta jedyna możliwość polega na tym, aby podważać legalność nacjonalizacji dokonanej na podstawie dekretu Bieruta. Nieważne, czy ów dekret był w swojej istocie nielegalny, czy niesprawiedliwy, nasze prawodawstwo wychodzi z założenia, że stanowił prawo, które wciąż obowiązuje. Więc jedyną przesłanką, aby podważać zabór mienia dokonany na jego podstawie, jest wykazanie, że zawłaszczenie odbyło się z naruszeniem tego komunistycznego prawa. Czyli jeśli pani rodzinie zagrabiono majątek, np. ziemski, to ma pani prawo do odszkodowania tylko wówczas, kiedy miał on nie więcej niż ujęte w dekrecie 50 ha. Bo jeśli było to 50,1 ha, to już niczego pani nie odzyska. Podobnie z zakładami pracy – jeśli pani przodkowie mogli zatrudnić nie więcej niż 50 pracowników, można dochodzić przed sądem, że nacjonalizacja była prawnie nieważna. Ale jeśli już pracowało 51 osób, to klamka zapadła. Na podstawie dekretu Bieruta znacjonalizowano czterdzieści parę tysięcy nieruchomości warszawskich. A wnioski o dzierżawę wieczystą złożono wobec zaledwie 16 tys. Czyli ponad połowę przejęto bez żadnych roszczeń, również z tego powodu, że właściciele pewnej części nieruchomości, a także ich spadkobiercy, zostali wymordowani.
Ale JUST Act nie mówi o właścicielach jako takich, ale o Żydach zgładzonych w Holokauście i ich spadkobiercach. Nie upomina się o wywłaszczonych obywateli polskich jakiegokolwiek pochodzenia, lecz jedynie o część osób pokrzywdzonych komunistycznym dekretem.
Jednak musi pani przyznać, że sytuacja Żydów była i jest szczególna. Trzy miliony obywateli polskich zostało wymordowanych z powodów rasowych na terenie naszego państwa. I dziś nie ma realnych możliwości, aby zweryfikować, kto został zabity, jaki majątek pozostawił, kim byli – czy są – jego spadkobiercy. A przecież ci ludzie mieli jakieś majątki, większe i mniejsze. O ruchomościach nawet nie wspominam, poszły z dymem wojennej pożogi. Ale nieruchomości nie da się schować, nawet jeśli budynki zostały zburzone na skutek działań wojennych, są grunty. Więc moim zdaniem powinno się wprowadzić takie zapisy prawa, które umożliwią odzyskanie majątków rodzinnych zarówno obywatelom polskim żydowskiego pochodzenia, jak i każdego innego. Żydzi nie mają żadnych większych praw, aby się domagać zwrotu majątku czy odszkodowania za niego, niż inni obywatele polscy. Bez dyskryminacji.
Jeśli jest tak, jak pan mówi, to o co ta cała międzynarodowa awantura?
O to, że mienie, które pozostało po wymordowanych w Szoa, w dużej mierze pozostało na terenie Polski. To te domy chociażby. Fabryki. Zostały znacjonalizowane. Część z nich została przejęta prawem kaduka przez Polaków. Tak czy inaczej – są, służą prywatnym właścicielom i całej Polsce. Ktoś w nich produkuje, ktoś mieszka, płaci podatki. Ich właścicieli, a tym bardziej spadkobierców, nie sposób jest dziś ustalić. Choćby z tego powodu, że Niemcy bardzo się starali, żeby wyczyścić papiery, zniszczyć wszystkie dokumenty, nie chcieli zostawić po tym ludobójstwie śladu.
Amerykańska ustawa, o której mówimy, zakłada, zresztą bardzo nieprecyzyjnie, że jeśli nawet właściciel żydowskiego pochodzenia nie zostawił spadkobierców, to prawo dziedziczenia po nim ma uzyskać jakaś organizacja żydowska czy związek. Tymczasem zgodnie z naszym prawem, jeśli ktoś umiera, nie pozostawiając spadkobierców, to dziedziczy po nim gmina.
Mogę się zgodzić z panią w tych założeniach, jednak nawet jeśli je przyjmiemy, to sprawa nie jest taka prosta. Aby majątek mógł przejść na poczet Skarbu Państwa czy gminy, muszą być spełnione pewne wymogi. Choćby ten, że znamy ofiarę z imienia i nazwiska, znamy jej datę urodzenia, datę śmierci, okoliczności i powód zgonu, jesteśmy w stanie określić wstępnych i zstępnych uprawnionych do dziedziczenia, możemy określić ruchomości i nieruchomości, jakie są do podziału. A to w przypadku tych wszystkich ofiar Holokaustu z przyczyn, o których już mówiliśmy, jest niemożliwe. Więc proszę się nie dziwić, że środowiska żydowskie, mając tę wiedzę, czują oburzenie. Zaprzepaściliśmy, jak dotychczas, szansę choćby symbolicznego rozliczenia się z tego majątku, który pozostał na naszych ziemiach, jaką dała nam Deklaracja Terezińska. I jeszcze jedno: te przepisy o dziedziczeniu i przechodzeniu na rzecz Skarbu Państwa majątku bezdziedzicznego, wywodzące się jeszcze z czasów II Rzeczypospolitej czy ponapoleońskich, nie były obmyślone na coś takiego jak Holokaust. Tego żaden ustawodawca nie był w stanie przewidzieć.
Pana zdaniem powinniśmy ulec żądaniom i płacić odszkodowania za np. nieruchomości, które zostały zniszczone podczas wojny?
Za zniszczenia wojenne oczywiście nie. Za przejęcie – w takim stanie, w jakim zostało przejęte. Jeśli są jakieś środowiska zachodnie, które mówią o tym, że należałoby wprowadzić pewne zasady zwrotu zagarniętego mienia, to, moim zdaniem, ekipa rządząca powinna się nad tym zastanowić. Ale rząd jest suwerenny w swoich decyzjach i działa, jak działa.
Przepraszam, ale to jest takie prawnicze gadanie. I nie jest prawdą, że nie oddaliśmy niczego Żydom – na rzecz ich związków wyznaniowych zostały przekazane nieruchomości warte wiele milionów złotych.
To była jedyna ustawa reprywatyzacyjna, przy czym swoje majątki odzyskały nie tylko żydowskie gminy wyznaniowe, ale także inne Kościoły, przede wszystkim Kościół katolicki, i to jako pierwszy, jeszcze za PRL, w 1989 r. Ale na tym koniec. Mnie się marzy kolejna regulacja, która doprowadzi do reprywatyzacji – czyli odda majątek zagarnięty przez komunistów właścicielom albo ich spadkobiercom. Niezależnie od pochodzenia, sprawiedliwie.
Już uzgodniliśmy, że znalezienie prawnych spadkobierców właścicieli pochodzenia żydowskiego jest bardzo trudne albo wręcz niemożliwe. To jakie jest wyjście z tego pata?
Wyobrażam sobie, że moglibyśmy utworzyć jakiś fundusz, na rzecz którego wpływałyby środki z różnych źródeł. Z budżetu państwa, z donacji prywatnych, ale również na przykład z dochodów, które płyną z użytkowania pożydowskiego mienia. Te pieniądze można by przeznaczyć choćby na edukację historyczną, na upamiętnienie tych ludzi, którzy byli obywatelami Rzeczypospolitej, pracowali dla niej, tworzyli, płacili podatki, a którzy w wyniku wojennej pożogi zostali zgładzeni. Pamięć o nich nie może być zamazywana z powodu politycznych sporów. Z tego funduszu, choćby symbolicznego, moglibyśmy zacząć tworzyć chociażby zbiór judaików. Muzeum Polin jest dobrym początkiem takiego działania, ale nie może być tak, że jest ono jedyne.
Sądzi pan, że utworzenie takiego, jak pan mówi, symbolicznego funduszu zaspokoiłoby ambicje i roszczenia Izraela?
Nie mogę się wypowiadać w imieniu rządu Izraela, mogę mówić tylko w moim własnym imieniu.
Występuje pan w wielu sprawach, w których chodzi o zwrot majątku pożydowskiego. Ciekawa jestem, jak one przebiegają. Czy np. sądy są bardziej czy mniej skłonne przyznawać prawa do restytucji czy też odszkodowań spadkobiercom o żydowskim rodowodzie niż innym?
Muszę panią uspokoić – wszyscy są traktowani równo, czyli źle. Sprawy trwają latami, a ostatnio, na skutek działania komisji reprywatyzacyjnej, obserwuję pewną wzmożoną ostrożność, żeby nie powiedzieć lęk, przed wydawaniem orzeczeń. Rozumiem, że nakłada się na to część spraw, w których wyroki były obarczone oczywistymi błędami, niemniej skutkuje to przewlekłością w załatwianiu kwestii, które są oczywiste i proste do rozstrzygnięcia.
Pomogłaby ustawa reprywatyzacyjna, o której mówi się od wielu lat, ale żadna z ekip rządzących nie odważyła się jej wprowadzić. Bo za wiele pieniędzy poszłoby na nią z budżetu państwa. Ten rząd także pracuje nad tymi kwestiami, ale efektów brak.
I może dobrze, bo gdyby to procedowane prawo weszło w życie, oznaczałoby nacjonalizację resztek praw i ewentualnych roszczeń, które można dziś mieć do grabieży, jaka dokonała się za czasów komuny. Nikt niczego by nie odzyskał, w najlepszym razie musiałby się zadowolić 20-procentowym odszkodowaniem za majątek, który mu zabrano. A to tylko projekt, za chwilę się okaże, że to odszkodowanie nie będzie większe niż 2 proc. wartości zagrabionego mienia.
Pan wciąż, słusznie zresztą, podnosi kwestie prawne dotyczące zwrotu majątków zagrabionych dekretem Bieruta. Ale w tej sprawie nie sposób ominąć emocji, także historycznych i politycznych. Dlaczego o sprawach, które – wydawałoby się – można rozstrzygnąć, stosując odpowiednie paragrafy, Polska i Izrael mówią w zupełnie różnym tonie?
O błędach związanych z naszą legislacją już powiedziałem. Ale prawo nie działa w próżni społecznej. Pyta pani o różnice w narracji. Moim zdaniem jest na to prosta odpowiedź. Żydzi, którzy przeżyli Zagładę, także dzięki temu, że Polacy ich ukrywali, zapamiętali swój strach. Oni nie widzieli na oczy Niemców, widzieli Polaków. Rozmawiali z Polakami, a nie z Niemcami. Ci, którzy spotkali się z Niemcami, nie przeżyli, zostali zamordowani. Więc nie mogli przenieść swojej opowieści na przyszłe pokolenia. Za to ocaleńcy zapamiętali to, że Polak prosił, aby zachowywali się cicho, a potem przenosił ich do innej kryjówki nie dlatego, iż się bał, że niemieckie służby specjalne wyśledzą, że ukrywa Żydów, ale że sąsiedzi doniosą, że to robi... Paradoksalnie – narracja ocalonych przez Polaków Żydów, którzy zapamiętali swój strach i przekazali go następnym pokoleniom, rzutuje na to, w jaki sposób jesteśmy postrzegani i oceniani dziś przez obywateli Izraela.
Jestem to w stanie – po ludzku, empatycznie – zrozumieć. Ale to nie rozwiązuje problemu na gruncie prawnym.
Dla mnie odpowiedź jest prosta: zróbmy symboliczny ukłon w kierunku naszych braci wyznania mojżeszowego, których zamordowano na terenie Polski, upamiętnijmy ich. A jeśli chodzi o sprawy majątkowe, to stwórzmy takie regulacje, które nie będą dyskryminować nikogo pod względem rasowym. Właścicielom należą się równe prawa. I państwo powinno je chronić.