W Stanach MMT jest jednak od dłuższego czasu w poważnej intelektualnej grze. A ekonomiści tacy jak Stephanie Kelton (główna doradczyni Berniego Sandersa), Pavlina Tcherneva czy Randy Wray regularnie krzyżują szpady zarówno z neoliberałami w stylu Kennetha Rogoffa (prezentującego mieszankę poglądów Leszka Balcerowicza i Marka Belki) jak i socjaliberałami w rodzaju Paula Krugmana (poglądy podobne do Jerzego Hausnera). Najciekawiej jest jednak, gdy dochodzi do sporu pomiędzy nową lewicą spod znaku MMT a starymi dobrymi socjaldemokratami.
Najnowszą okazją do takiego spięcia był tekst opublikowany przez Douga Henwooda na łamach magazynu ”Jacobin„ – najciekawszego i najważniejszego dziś miejsca wymiany myśli nowej amerykańskiej lewicy. Henwood to zaś lewicowiec w starym stylu: zaprawiony w bojach z Reaganomiką lat 80. – wierzący w ”trzecią drogę„ Billa Clintona, a później nią rozczarowany (choć wspierał w wyborach Hillary Clinton). Tekst napisany przez Henwooda dla ”Jacobina„ nosi tytuł ”Dlaczego MMT nie pomaga„. Jest to sążnista analiza głównych założeń nowoczesnej teorii pieniądza prowadząca do wniosku, by nowa lewica przestała się tak podniecać. Bo MMT nikogo nie zbawi. Również Ameryki.
Jednym z głównych argumentów Henwooda jest kwestia podatkowa. Dla starego lewaka jest oczywiste, że to poprzez daniny fiskalne dokonuje się zasadniczej społecznej zmiany. To wysokie podatki nałożone dla najbogatszych sprawiają, że zmniejszają się nierówności i są pieniądze na dofinansowanie zniszczonych w epoce neoliberalnej instytucji państwa dobrobytu: szkół publicznych albo służby zdrowia. MMT zaś do podatków podchodzi zupełnie inaczej: wedle tego podejścia polityka fiskalna nie jest decydentom potrzebna do napełniania budżetu.
Ten można - zdaniem zwolenników MMT - finansować poprzez likwidację niezależności technokratów z banku centralnego i kreowanie pieniądza. A także odzyskanie demokratycznej kontroli nad nim. Podatki zaś służą jedynie zarządzaniu inflacyjnym nawisem. Jeśli jest go zbyt wiele, to obciążenia idą w górę i nawis zostaje zmniejszony. A gdy jest go zbyt mało i grozi recesja, to podatki obniżamy. Zdaniem Henwooda takie podejście to bujanie w obłokach i odejście od socjaldemokratycznych metod sprawdzonych w epoce rooseveltowskiego New Dealu.
Reklama
Na takie dictum odpowiedziała ekonomistka Pavlina Tcherneva, zarzucając Henwoodowi, że jest niewolnikiem iluzji powszechnej na liberalnym skrzydle demokratów. Ta iluzja polega na tym, że społeczeństwo potrzebuje bogatych, by zapłacili za socjalne fanaberie. Wedle takiego wyobrażenia ludzie majętni to jakby drzewa, na których rosną pieniądze. I jeśli te drzewa wytniemy, to pieniądze znikną. Tymczasem - dowodzi ekonomistka - MMT chce uczynić bogactwo przeżytkiem. W świecie, w którym rząd ma możliwość właściwie bezkosztowego finansowania najpotrzebniejszych usług publicznych, bogactwo przestaje być bowiem czymś, do czego się tęskni.
No bo po co kitrać te uciułane grosze na wykształcenie dzieci, skoro mamy świat, w którym wyśmienita edukacja staje się prawem człowieka. Podobnie godne zabezpieczenie starości oraz służba zdrowia. Zwolennicy MMT mówią więc, że nie ma sensu - tak, jak dziś - błagać bogatych, by podzielili się majątkiem w ramach podatkowych zobowiązań. Nie chcecie się dzielić? Trudno. Spalimy wam te pieniądze. Albo je zostawimy – lecz uczynimy bezwartościowymi symbolami statusu, które na niewielu robią jakieś wrażenie.