Gdy premier Mateusz Morawiecki zapowiedział na konwencji PiS – jako gest wobec mniejszych firm – ZUS liczony od dochodu, wielu obserwatorów odczytało to jako zapowiedź totalnej rewolucji w systemie. Dziś słynna składka na ZUS, której podwyżki odnotowywane są z takim napięciem – istnieje w trzech wersjach. Podstawowa, którą jak wynika z najnowszych danych GUS, płaci 1 mln 112 tys. przedsiębiorców, jest liczona od sumy 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Czyli tak jakby przedsiębiorca miał pensję około 2,8 tys. zł. Preferencyjna – jest liczona od 30 proc. minimalnego wynagrodzenia, płaci ją 264 tys. osób. Od niedawna jest możliwość opłacania składki proporcjonalnej do przychodu. Ale rząd określił jego górny limit w tym roku na 63 tys. zł rocznie. Z tej możliwości korzysta niespełna 200 tys. przedsiębiorców. I właśnie to ostatnie rozwiązanie ma być skorygowane, tak by w pewnych przypadkach dotyczyło także dochodu. Chodzi np. o sklepy. Ich właściciele mają często duży obrót, ale marża wynosi kilka procent, więc ich dochód jest mały. Mowa więc nadal o pomyśle, który ma ulżyć osobom, których dochód czy przychód jest w okolicach przeciętnego wynagrodzenia lub niżej. Wyliczenia, jak wysoki ma być ten limit i jak dokładnie skonstruowano wzór składki od dochodu, wciąż trwają. Dla tych o wyższych dochodach i przychodach ma być zachowany obecny ryczałt. Czyli składki będą rosły tak, jak rośnie płaca przeciętna i minimalna.
Dlatego wszelkie wyliczenia bohatersko pokazujące, ile ZUS zapłacą osoby z dochodem 10 tys. zł czy jego wielokrotnością, można przynajmniej na razie włożyć między bajki. I dlatego po tym jak PiS nadał swój komunikat, rozpytaliśmy o jego szczegóły i nie robiliśmy ze sprawy rabanu.
Zamieszanie, które przetoczyło się przez Polskę, pokazuje, jak ważna jest precyzja w wyborczych komunikatach. Czym innym jest zapowiedź do małych firm: "Damy wam ZUS liczony od dochodu", a czym innym komunikat: "Skorygujemy obecne rozwiązanie". Wyborczo nie jest on seksi. Takich dylematów doświadcza każde ugrupowanie i każde zalicza wpadki. W tamtej kadencji PO pokazała pomysł jednolitej daniny. Ale wykonała przy tym taką gimnastykę, że poza gronem dziennikarzy gospodarczych i ekonomistów nikt za bardzo nie zrozumiał, o co chodzi. Doszło nawet do tego, że Ewa Kopacz pokazała ten pomysł na konwencji PO jako podatek liniowy, choć był on idealnie progresywny.
Dlatego jeśli można w tej kampanii prosić o coś nie tylko PiS, lecz także wszelkie ugrupowania, to prośba, by komunikaty wyborcze były maksymalnie precyzyjne i jasne. Wyborca nie powinien być traktowany jak klient przez sprzedawcę samochodów, który prezentując swój model, zawsze zapewnia, że jeździł nim starszy pan do kościoła, a ta rysa to przez jego wnuczka, który bawił się z pieskiem. Wyborcy zasługują na więcej. Tym bardziej że ich decyzja nie dotyczy samochodu za 30 tys. zł, a tego, kto będzie przez cztery lata kierował państwem z PKB wartości 2 bln zł.
Wyborcy zasługują na poważną dyskusję, a nie błyskotki. Bo w sprawie ZUS, składek i emerytur poważna dyskusja nas na pewno czeka. Już w Aktualizacji Planu Konwergencji rząd zapowiedział uszczelnienie składek na ZUS, co ma się wyrażać m.in. w likwidacji zbiegów ubezpieczeń. Choć brzmi to bardzo tajemniczo, chodzi o wprowadzenie zasady, że od każdej umowy będzie opłacana składka na ZUS. To jest kwestia, która może się okazać w wielu segmentach rynku rewolucją. Ale o niej na razie cicho.