Pamiętasz moment, w którym poczułeś się człowiekiem sukcesu?
Kuba Wojewódzki: Zdziwię cię, był to rok 1992 i dostałem propozycję prowadzenia programu "Rockendroller" w Telewizji Polskiej. Zaproponował mi to ówczesny szef Jedynki, Piotr Radziszewski. Byłem wówczas bardzo młodym człowiekiem, a były to czasy, kiedy w telewizji była tylko Jedynka i Dwójka. Program, który prowadziłem emitowano w sobotę w primetimie w Dwójce, byłem więc przekonany, że jak wyjdę na miasto, to będę jak Leonardo DiCaprio - świat zacznie się przede mną kłaniać, ludzie będą mnie pokazywać palcami mówiąc "to on!". Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Nikt mnie nie rozpoznał. Wtedy pomyślałem, że to medium nie ma z sukcesem nic wspólnego. Że sukces tkwi głęboko w głowie. Musiałem przeżyć parę bardzo bolesnych upadków i porażek żeby zrozumieć, że bycie sobą to największe wyróżnienie. Pracując w radiowej Trójce miałem tendencję do podsłuchiwania swoich mistrzów - Wojtka Manna czy Marka Niedźwieckiego, bo wydawało mi się, że to jest wektor. Jednak dopiero, kiedy odnalazłem swój własny, zrozumiałem, że to jest to. Media i widzowie odkryli to w "Idolu", ale ja to osiągnąłem dużo wcześniej, czyli odnalazłem siebie w gąszczu przeróżnych inspiracji. Moją metodą na sukces jest znalezienie swojego głosu, swojego timbru. Jak mawia Leszek Możdżer: najważniejsze by znaleźć własne brzmienie.
Dziś dla wielu osób stawiających pierwsze kroki w show biznesie miarą sukcesu jest wizyta w twoim programie.
Tak, docierają do mnie takie głosy. Podobno młody hiphopowiec, niejaki Smolasty, oszalał po wizycie w moim programie. Powiedział swojemu menedżmentowi, że nie ma już nic więcej do roboty, bo był u Wojewódzkiego. Nie ukrywam, że mimochodem chciałem kiedyś zapracować na to, by przyjście do mojego programu było uchyleniem drzwi z poczekalni sławy. Pamiętaj, że mój program ma już 18 lat i jestem człowiekiem, który mówi do dwóch, a może trzech pokoleń. Dla mnie takimi ludźmi byli Mann i Materna. Kiedy zostałem ich kolegą, znajomym, z Krzyśkiem nawet wspólnikiem w pewnym medialnym przedsięwzięciu, to zrozumiałem, że marzenia są odroczonym terminem realizacji własnych planów. Kiedy przychodzą do mnie młodzi i ambitni ludzie, na przykład adepci dziennikarstwa i mówią: zobaczysz, spotkamy się w twoim programie, to ja tego nie traktuję jako wyzwanie, ale jako dowód na to, że ludzie rozumieją, na czym polega życie, że punktami zwrotnymi powinny być marzenia. Dobry pomysł na sukces, to jest umiejętność sprostania swojej wyobraźni i każdy, kto to osiągnie, prędzej czy później siada u mnie na kanapie. Na całym świecie tak jest, że w talk show celebruje się sukces. Conan O’Brien, Jay Leno, czy Ellen Degeneres nie zapraszają ludzi, którzy nic nie znaczą. Zapraszają tych, dzięki którym mogą pokazać "patrzcie, tak wygląda człowiek spełniony, miał odwagę sięgnąć po to, co kiedyś wydawało mu się iluzją i ułudą".
Czy w swojej drodze do sukcesu doszedłeś do punku, w którym uznałeś, że już nic więcej nie zostało do osiągnięcia?
Niedawno wystąpiłem na gali couchingowej, gdzie wraz z Anią Lewandowską zostaliśmy zaproszeni jako praktycy biznesu. Kiedy zacząłem wymieniać to, czym się zajmuję, wszyscy byli zdziwieni. Tymczasem ja bardzo mocno siedzę w nieruchomościach, zacząłem biznes restauracyjny, niebawem otwieram ze swoim wspólnikiem dużą przestrzeń eventową. Zajmuję się ogromną ilością rzeczy. Niewiele osób wie, że przez kilka lat wykładałem na uniwersytecie, grywam w teatrze.
Skąd ta hiperaktywność?
Zawsze starałem się mieć nie tylko plan B, ale także C i D. Nie po to, żeby mieć amortyzator finansowy, ale po to, żeby się nie nudzić. Żyjemy w czasach, w których ktoś, kto osiągnął jakiś sukces w jednej dziedzinie, dla mediów zaczyna być omnibusem. Tak, jakby popularność generowała jednocześnie przyrost szarych komórek. Mnie to żenuje, dlatego staram się być antytezą tej tendencji. Kiedyś Jan Rokita powiedział mi, że na osi mądry – głupi ustawiłby siebie po stronie głupich. Ja siebie też bym tam ulokował i to jest cudowne uczucie, bo się uczysz, doświadczasz, nasiąkasz światem innych ludzi. Mam mnóstwo pomysłów na siebie. Niedługo chcę ruszyć ze swoim monodramem opartym o własną biografię. To będzie coś w rodzaju autoroasta. Mam też dużo pomysłów biznesowych. Nigdy nie chciałem być zakładnikiem mediów. Zawsze chciałem być wolnym człowiekiem, a wolny człowiek nie jest niewolnikiem przymusu bycia na antenie
To znaczy, że dopuszczasz możliwość zejścia z anteny?
Oczywiście, że tak. Zawsze mówiłem, że jeśli skończy się przygoda z moim programem "Kuba Wojewódzki", to nie chcę prowadzić innych. Na całym świecie prowadzenie własnego, autorskiego programu to największe wyróżnienie. A jak taki dostałem mając 38 lat. Nie ma już innego 8-tysięcznika. Miałbym prowadzić telewizję śniadaniową? To nie jest moja jakość. Ja prowadzę program, którego żywiołem jestem ja, którego scenariuszem i nawet scenografią jestem ja i to nie ma nic wspólnego z pychą, a raczej ze samoświadomością. Zapraszam ludzi do swojego świata 18 lat. Z tego co pamiętam, Irena Dziedzic była na antenie 25 lat, więc będę się z nią ścigał.
Poczułeś kiedyś ciężar swojego sukcesu? Nie jesteśmy bowiem społeczeństwem, które darzy ludzi sukcesu szczególną sympatią. Pokazują to choćby reakcje na Nobla dla Olgi Tokarczuk
Olga Tokarczuk to przemądra kobieta. Bardzo cenię jej wystąpienia pozaliterackie, w których mówiła o demokracji i wyborze cywilizacyjnym. Wracając do twojego pytania powiem coś, co wielu nie będzie pasowało do mojego wizerunku – ja jestem kameralistą, dziennikarzem studyjnym. Spalam się w studiu, podczas nagrania live, czy w teatrze. Nie lubię natomiast hałasu wokół siebie. Najpiękniejsze lekcje pokory dostaję od ludzi. Jakieś pół roku temu miałem taką sytuację w Pendolino, którym często podróżuję do swojego mieszkania nad morzem. Siedziałem w wagonie i zauważyłem, że w moim kierunku idzie ojciec z synem. W rękach mają telefony, widzę, że mnie rozpoznają. Podchodzą uśmiechnięci, mówią "dzień dobry panie redaktorze, czy możemy sobie zrobić z panem zdjęcie, jesteśmy fanami, lubimy pana komentarze, pan jest taki w punkt". Do tego momentu wszystko się zgadzało, ale nagle oni dodają "jak pan komentuje skoki narciarskie to jest rewelacja". Ja na to, "panowie, ja w życiu nie komentowałem skoków narciarskich, przyznałem się nawet Adasiowi Małyszowi, że ich nie oglądam, bo są nudne". A oni na to, "to pan nie jest Przemek Babiarz?". Mówię: babiarz tak, ale nie Przemek. To są najlepsze lekcje pokory. Do mnie często krzyczeli Kuba Wodecki, Kuba Majewski, Kuba Sienkiewicz. Naprawdę więc nie budujmy sobie fałszywych piedestałów. Ja się nie przejmuję swoją rolą we wszechświecie. Może to kolidować z moim narcystycznym wizerunkiem, ale taka jest prawda. Myślę też, że ludzie czują, iż składową mojego sukcesu jest ciągłe szukanie gruntu normalności. Nie zrobiłem wielkiego święta z tego, że stuknął mi milion obserwatorów na Facebooku czy Instagramie bo wiem, że często to są gapie. Żyjemy w czasach, w których tłum, a nie jakość jego publicznego istnienia powoduje, że ktoś jest celebrytą. Dlatego ja żyję według swoich, bardzo starych kategorii.
Lubisz swoją rolę polaryzatora społecznego?
Tak dlatego, że ona czyni mnie bardziej wyrazistym. Poza tym uważam, że nie ma nic nudniejszego w życiu, niż konsekwencja. Lubię być niekonsekwentny, choć z umiarem. Moje doświadczenie z polityką skończyło się na moim kumplu Pawle Kukizie bo zobaczyłem, że jego niekonsekwencja ma dużo bardziej brutalne oblicze. Zaczyna być oportunizmem, walką o przetrwanie, politycznym bełkotem bez ładu i składu. Lubię tę rolę, bo mam wrażenie, że ludzie spolaryzowani moim kontrapunktem sięgają do swojego portfolio argumentów. Adam Bodnar do mnie napisał, że powinienem sobie pogratulować, bo dzięki mnie więcej młodych ludzi poszło do wyborów.
Dlaczego dzięki tobie?
Napisałem długi i może zbyt publicystyczny tekst na swoim Facebooku, który przeczytało 4 mln ludzi. Jeśli jedna dziesiąta poszła do wyborów, głosując nawet na ksenofobiczną, antysemicką i homofobiczną Konfederację, to ja jestem dumny, że wyrwałem tych ludzi z marazmu, w którym tkwili, bo dal sobie wmówić, że polityka to są jacyś oni. Polityka to jesteśmy my, tylko ktoś nam zawłaszczył ten termin. Jesteśmy gospodarzami tego kraju i odpowiadamy także za to, czego nie robimy. Więc jeśli mój nudny publicystyczny tekst czyta 4 mln ludzi, to ja mogę być Żydem, gejem i narkomanem.
Wynik wyborów był dla ciebie zaskoczeniem?
Żadnym. W kraju, w którym są takie obszary biedy, nie ma lepszego programu wyborczego niż gotówka do ręki. Nie ma takiej teorii politycznej, która by z tym wygrała. Pamiętajmy tylko, że ktoś nam może mówić o suwerenie, ale nikt nam nie może mówić dzisiaj o większości. To my, jasna i uśmiechnięta strona liberalna jesteśmy większością. Ja te wybory traktuję jako otrząśnięcie się z letargu, a zwycięstwa nie upatruję w konstruktywnej akcji opozycji, tylko w destruktywnej eksplozji PiS-u i prawdę mówiąc, tego im życzę jako lokalny, mały patriota.
Dobry wynik lewicy to jakiś przełom?
Zobacz, że dziś, unikając lewactwa i łatki lewicy, moherowymi bolszewikami zostali ludzie, którzy nazywają siebie prawicą. Co ma nasza prawica wspólnego z tą prawdziwą na Zachodzie? Czy widzisz ich spacerujących pod rękę z brytyjskimi konserwatystami? Przecież to jest kpina. Nasza "prawica" to moherowi bolszewicy, parafialni anarchiści. Wiem, że dzisiaj lewicowe hasła w tym kraju są potrzebne, przede wszystkim w sferze światopoglądowej. Propozycja debaty nad ustawą, która ma karać edukatorów seksualnych to kompas moralny średniowieczny. Nie mówimy o dylemacie cywilizacyjnym, tylko jakimś zaniku myślenia, o refleksji z dala od mózgu. Ja to traktuję jako preludium do prawdziwej, realnej, oświeceniowej dobrej zmiany.
Widziałbyś siebie w polityce?
Przy całym pogiętym kręgosłupie, który mam, aż takich akrobacji ze sobą robić nie mogę. Bardzo lubię na przykład Borysa Budkę, kumpluję się z Januszem Palikotem. Brakuje mi jednak w tym parlamencie partii buntu. Przyznaję, że miałem propozycje wejścia do polityki z wielu ugrupowań.
Czemu się nie skusiłeś?
Bo ja jestem solistą. Zawsze chciałem być jednoosobową subkulturą. Nie lubię organizacji, gdzie ludzie muszą się ubierać tak samo i myśleć tak samo. Dla mnie dyscyplina partyjna nie pachnie zbiorowym myśleniem, tylko ucieczką od myślenia. Niestety, tak uważam. Każdy młody Polak powinien wiedzieć, że wczesnej czy później każdy polityk traktuje państwo jako łup. To jest tylko kwestia klasy, z jaką łupią ten kraj
Przykra refleksja
Przykra, ale ja mam 56 lat, wychowałem się w monopartii i widzę, do czego rządy monopartii doprowadzają dzisiaj ten kraj. Przeraża mnie, że według bardzo niezależnych badań jesteśmy krajem, w którym kapitał społeczny jest najniższy, w którym zaufanie wzajemne jest najniższe w Europie. Mamy największy współczynnik fake newsów i prawd alternatywnych, a jednocześnie 43% ludzi potrafi zaufać i oddać swoje losy jednej partii, która ze swoim szkieletem etycznym jest przynajmniej na bakier. Tego nie rozumiem. Myślę, że ci wyborcy powinni się zastanowić, że oddają swoje losy w ręce ludzi, którzy nie są brylantowi, jeśli chodzi o morale. To jest niebezpieczne.
Może warto spróbować zrozumieć tych, którzy tak zagłosowali?
Ktoś mi napisał, że "wygrała Polska 500+, a nie liberalny naród”, tylko że Polska 500+ to też jest naród. Jeśli mówimy o zakopywaniu tych cholernych pęknięć, tej polaryzacji, tej Korei Północnej i Południowej, to zacznijmy od języka. Ja się nie wypowiadam na temat 500+, bo tyle przepuszczam przez rurę wydechową i mówię to bardzo świadomie. Mam jednak świadomość, że w wielu domach ta kwota to zmiana jakości życia. Prowadzę własną działalność biznesową od kiedy skończyłem 18 lat - poduszkę materialną mam taką, że mógłbym nie pracować, nie będę więc wpieprzał się w dylematy socjalne tego kraju, bo one są mi obce. Dostrzegam je, ale żeby nie być hipokrytą, nie komentuję. Totalnym paradoksem jest jednak to, że najbardziej antyspołeczna, antynarodowa partia, za społeczne pieniądze kupiła sobie społeczne poparcie. To jest wolta, o której będziemy kiedyś czytali w podręcznikach o historii idei. PiS odrobił lekcje, dotarł do społecznego DNA Polaków, do olbrzymich pokładów lęku i je po prostu zagospodarował. Tamte wybory wygrali dla nich uchodźcy, a te geje. To jest chore, ale jak patrzymy na EKG polskiej historii, to jest to EKG niezłego zawałowca. Nie jesteśmy czujnymi uczniami własnej historii i to niestety widać.
Kuba Wojewódzki o sukcesie rozmawiał w swojej restauracji Niewinni Czarodzieje 2.0 z Magdaleną Cielecką, Maciejem Musiałem i Jarosławem Kuźniarem, ambasadorami akcji "Success is a blend" zainicjowanej przez markę Chivas. Kampania mówi o ludziach odważnie sięgających po swoje marzenia i pokazuje, że każdy z osobna jest wyjątkowy, a razem tworzą niepowtarzalny blend.