To porozmawiajmy technicznie. Najpierw babcia.
Dagny Kurdwanowska: Babcia, 91 lat, pogłębiająca się demencja. Poza tym ogólnie jest w dobrym stanie. Bierze najmniej tabletek ze wszystkich.
Od pani też mniej?
Jak policzymy moje witaminy i leki antydepresyjne, to mniej.
To mama pani mamy.
Mama ma 69 lat. Od ponad czterech lat walczy z nowotworem.
Wygrywa?
Tak. Ale potrzebuje wsparcia lekarzy, hospicjum i mojego.
Tata?
Też ma 69 lat. Od dwóch lat zdiagnozowana choroba Alzheimera, ale tak naprawdę trwa ona troszeczkę dłużej. Myślę, że od czterech lat.
Dlaczego pani ich nie oddała do...
Do domu starców? To pani chciała powiedzieć?
Mhm.
Bo przede wszystkim jest to bardzo drogie.
Czyli z powodu pieniędzy?
Nie, ale o pieniądzach najłatwiej mówić. Za trzech seniorów w specjalistycznym domu opieki trzeba zapłacić co najmniej 12 tys. zł. Najtańszy ośrodek, jaki znalazłam w Gdańsku, to koszt 4 tys. zł miesięcznie od osoby. A tak naprawdę więcej, bo trzeba doliczyć leki, dodatkową rehabilitację, pieluchy, czyli za trójkę 15 tys. zł. Mało kto może sobie na to pozwolić. I nie, nie ma zniżek na kartę dużej rodziny. Jednocześnie, szczerze mówiąc, nie brałam pod uwagę tego, że moi bliscy będą mieszkać w takiej instytucji. Z prostego powodu: uważam, że żadne z nich, ani babcia, ani tata, ani mama nie są w takim stanie, żeby musieli korzystać z usług w specjalistycznym ośrodku.
Potrzebują przecież całodobowej opieki.
Potrzebują, ale nie są osobami leżącymi i niedołężnymi. Na początku użyła pani słowa "oddać”. Oddaje się coś, co jest zepsute, niepotrzebne.
To się wyrzuca, rzadko naprawia.
Oddanie i wyrzucenie znaczą tu prawie to samo. Słowo "oddać” utrudnia decyzję wielu osobom, które się zastanawiają, czy skorzystać z pomocy takiego ośrodka. Nie chcesz oddawać, bo kochasz tych ludzi. Chcesz się nimi zajmować, chcesz też, by mieli dobrą opiekę, ale czasem nie jest to możliwe, bo przy takich chorobach jak ciężka demencja czy alzheimer potrzebni są wykwalifikowani opiekunowie. Zwłaszcza kiedy człowiek zaczyna uciekać, staje się agresywny. Są sytuacje, kiedy chorą osobą lepiej zajmie się wyspecjalizowana instytucja, która ma wykwalifikowany personel czy takie zabezpieczenia w drzwiach, że pacjent w nocy nie zwieje.
Pani mieszkała i pracowała w Warszawie.
I przeniosłam się do Gdyni. Wróciłam do rodzinnego miasta. Był moment, kiedy nie chciałam rezygnować ze swojego dotychczasowego życia, bardzo dobrej pracy. A potem pomyślałam sobie: no dobra, mogę zrobić jeszcze jeden projekt, ale przecież nie wiem, ile jeszcze mi zostało czasu z moją mamą, z moim tatą, z babcią. I to nie jest coś, co nadrobię później, bo może nie być żadnego "później”. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, zrozumiałam, że chcę być tutaj z nimi i mieć poczucie, że zdążyłam.
No dobrze, ale to jest pani życie, pani kariera.
Decyzję o zostaniu opiekunem rodzinnym podjęłam, kiedy się kompletnie posypałam. W marcu tego roku byłam w takim stanie, że musiałam iść na zwolnienie i zacząć brać leki antydepresyjne. Po miesiącu, który właściwie przespałam, przyszedł moment, kiedy wreszcie mogłam zastanowić się spokojnie nad swoim życiem. Pomyślałam, że nie ma na co czekać, bo tutaj czas też się liczy.
Depresja była wynikiem tego, co się działo w pani rodzinie?
Na pewno. Tego, że nie mogłam być w dwóch miejscach jednocześnie – w Warszawie rozwijać się i robić karierę, a w Trójmieście opiekować się rodziną. To było zapętlenie, bo pracowałam coraz gorzej, a więc pojawiła się frustracja, nie miałam siły tutaj przyjeżdżać na weekendy. Jeżdżenie było z jednej strony niewystarczające, a z drugiej – wykańczające.
Mama dzwoniła i mówiła: przyjedź, pomóż, ratuj?
Raczej bardzo długo przekonywała, że sama da radę wszystko pociągnąć. Opiekowała się i babcią, i tatą. Jednak po którejś chemii z kolei już nie była w stanie. Kiedy wreszcie to z siebie wydusiła, a było to chyba w czasie, kiedy trafiła kolejny raz do szpitala i było wiadomo, że babcia i tata nie mogą sami zostać na noc, wiedziałam, że coś muszę zrobić. W pracy, w Fundacji Sukcesu Pisanego Szminką zaproponowano, bym tydzień była w Warszawie, tydzień w Trójmieście, próbowano mi pomóc, szukano rozwiązania. Nie mogło się udać.
Mogła pani szukać opiekunek całodobowych.
Po pierwsze – to znowu pieniądze. Po drugie – to jest naprawdę bardzo trudne. Kiedy ktoś słyszy, że są trzy osoby do opieki, w zasadzie kończy negocjacje. Znalezienie osoby, która przejęłaby taki ciężar, nawet nie całodobowy, tylko etatowy, ośmiogodzinny, jest trudne. Na razie udało nam się zaangażować panią, która trzy razy w tygodniu sprząta i gotuje, odciążając nas w tym zakresie. Nie chciałabym zostawiać moich bliskich pod opieką obcych osób na dłużej. Założyłam, że chcę być przy moich rodzicach i babci, spędzać z nimi czas. I to było bardzo świadome.