Magdalena Rigamonti: Głosowała pani?
Kamila Gasiuk-Pihowicz*: Przecież Pani wie. Są listy posłów. Jak zawsze byłam na sali i głosowałam i jestem tym bardziej przybita tym, co się stało. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla nieobecności na takim głosowaniu. Ręce opadają. To jest obowiązek posła żeby przyjść do pracy, tak jak każdego innego pracownika.
Będziecie wyrzucać z PO tych, którzy nie głosowali?
To decyzja, która leży w rękach władz partii.
Spotyka ich jakiś ostracyzm, czy w Święta Bożego Narodzenia wszystkim wybaczycie?
Już spotkał ich ostracyzm i krytyka ze strony tej części opinii publicznej, która doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak ważne są wolne sądy dla praw każdego człowieka. Dodajmy - ta krytyka jest absolutnie zasłużona i zrozumiała.
Cztery lata temu deklarowała pani, że zamierza pani być w Sejmie najwyżej dwie kadencje.
Jestem prawnikiem i nie muszę być politykiem w Sejmie.
Po tej kadencji sejmowej odchodzi pani z polityki?
Powiedziałam, że będę w Sejmie dwie kadencje. Podtrzymuję to. Nie wiem, co by się musiało zdarzyć, żebym była w Sejmie dłużej. Mobilizuję się, żeby wykorzystać tu każdy dzień jak najlepiej.
W przeciwieństwie do swoich partyjnych kolegów, m.in. Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Pawła Poncyliusza.
Każdy sam decyduje o swojej aktywności publicznej. Dziś dzieją się naprawdę niezwykle brzemienne w skutki wydarzenia. Polska jest na rozdrożu. I nie mam co do tego żadnych wątpliwości. To jest krytyczny moment w historii Polski.
Któryś z kolei.
Ale jeden z trudniejszych, jeśli nie najtrudniejszy póki co od 1989 roku. Nie ma co się oszukiwać. Jesteśmy de facto wypychani z Unii Europejskiej, odcinamy się od Europy. Wszystko to dzieje się pod dyktando bieżących interesów partii rządzącej. Unia coraz bardziej się zmienia. Boję się, że ten pociąg zmian europejskich odjedzie bez nas. Będziemy, jak odczepiony wagon - bez wsparcia, bez sojuszników, całkowicie osamotnieni na bocznicy historii. PiS swoimi działaniami podważa unijne traktaty, a to grozi wyprowadzeniem z Unii w przyszłości i kompletną marginalizacją w już teraz. Coraz więcej bardzo złych konsekwencji będzie widocznych w pewnej perspektywie czasowej. Jeśli wypowiada się fundamentalny przepis traktatu unijnego dotyczący możliwości a właściwie obowiązku zadawania przez polskie sady pytań prejudycjalnych unijnemu Trybunałowi,, który trzyma jak zwornik całą spójność traktatową, to jest to nic innego, jak wychodzenie z Unii. PiS podejmuje bardzo ryzykowną grę, ryzykowną dyskusję. W Wielkiej Brytanii też najpierw była dyskusja, potem referendum i wszystko wymknęło się z rąk. Pamiętajmy, że Polsce mamy gotowe do działania media publiczne, kilkadziesiąt tytułów medialnych opłacanych reklamami ze spółek skarbu państwa, gotowych do antyunijnej kampanii.
Pamięta pani, jak wielotysięczny tłum na Krakowskim Przedmieściu skandował Kamila, Kamila?
Tego się nie zapomina. Lipiec 2017 roku.
Jakieś motyle w brzuchu były, coś z ego się działo?
Nie, byłam potwornie zmęczona. To był czas, kiedy w Sejmie pracowaliśmy od rana do nocy i w nocy. Po dwadzieścia godzin na dobę. To wejście na scenę, to było kolejne wyzwanie. Bardzo wymagający czas. I wtedy te masowe protesty dotyczące wolnych sądów i sprzeciw na sali sejmowej przyniosły wymierny rezultat. Dzięki nim udało się stępić to ostrze ataku PiS-u. Udało się rozciągnąć w czasie ten atak na niezależny wymiar sprawiedliwości. Jestem przekonana, że gdyby nie było tej twardej walki sejmowej i pokojowych protestów setek tysięcy ludzi w całej Polsce, to PiS już wtedy przeszedłby jak walec po polskim wymiarze sprawiedliwości. A tak udało się to opóźnić o ponad dwa lata. Teraz PiS dopina swego.
Również przez was. Gdyby pani opozycyjni koledzy przyszli w czwartek na głosowanie, to by nie dopiął.
Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla nieobecności na takim głosowaniu. Obowiązkiem każdego z 11 posłów Koalicji było stawić się na to głosowanie. Obowiązkiem jednej czwartej klubu Lewicy było stawić się na to głosowanie. Obowiązkiem niemal jednej trzeciej klubu PSL było stawić się na to głosowanie. Jestem zawiedziona i przybita tym co się stało. Ja jestem politykiem opozycji i to, co mogę zrobić, to wprowadzać pewne tematy do debaty publicznej, tłumaczyć, pokazywać jak PiS uderza w wolności nas wszystkich, jak niszczy życie wielu ludzi w Polsce. Przecież mamy już ponad 70 tysięcy wyroków wydanych przez sędziów wybranych z wadą prawną i będzie ich coraz więcej. Każdy odpowiedzialny rząd zastanowiłby się, jak zastopować to szaleństwo, a PiS tylko pogłębia chaos w prawie, pogłębia ten rozdźwięk pomiędzy Polską, a UE. Politycy PiS-u mogą mówić, co chcą, mogą mydlić oczy, ale w UE nikogo nie okłamią, tam zwycięży litera prawa.
Zdaje pani sobie sprawę z tego, że większości...
Nie interesują sądy, Trybunał Konstytucyjny. To pani chciała powiedzieć? Ileż razy ja to słyszałam. I wiem, że gdyby nie przywiązanie Polaków do wolności, gdyby nie protestujący, to już byśmy nie mieli Sądu Najwyższego i sędziów, którzy wydają tak ważne wyroki, jak ten, który przeniósł na grunt polskiego prawa orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Naprawdę czuję dumę z nas - Polaków - że pokazaliśmy siłę, hart ducha, zrozumienie. Widać, że PiS próbuje nas wszystkich, cały naród zamęczyć tematem wymiaru sprawiedliwości. Widać, że Jarosław Kaczyński chce niczym nieograniczonej władzy za wszelką cenę. Przyjął strategię opartą na dwóch filarach: "władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy", i "po nas choćby potop". I stąd te nieodpowiedzialne decyzje, jak ten zaostrzony kurs represji wobec sędziów. On nie myśli o przyszłych pokoleniach, jak sobie Polska poradzi z nowymi wyzwaniami. On myśli o najbliższych wyborach. Zresztą to widać przy okazji podgrzewania nastrojów społecznych. PiS bierze na celownik kolejne grupy zawodowe, społeczne, po to, żeby mieć wroga, po to, żeby oddalać normalną dyskusję. Sędziowie są wyzywani od komunistów, choć ich średnia wieku to około 40 lat. To rówieśnicy Andrzeja Dudy. Prezydent Duda, to obok prezesa Kaczyńskiego i ministra Ziobry główny winowajca kryzysu w Polsce. Przecież wszystko zaczęło się od niego, od tego, że przyjął ślubowanie od nieprawidłowo wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. To on nie zawetował ustawy o sądach powszechnych, która pozwoliła Ziobrze wymienić prezesów sądów, to on zaproponował ustawę o upolitycznieniu KRS. Powinien być strażnikiem polskiej Konstytucji, a okazał się jej grabarzem. Zapisał jedną z czarniejszych kart w polskiej historii. Przyszłe pokolenia będą się za to wstydzić i traktować to jako przestrogę. On pokazał, że nie ma żadnej samodzielności w działaniu, sprowadził urząd Prezydenta RP do roli ordynansa prezesa PiS - Jarosława Kaczyńskiego. Bardzo bym chciała, żeby udało się w maju przywrócić godność urzędowi prezydenta.
Czyje polecenia będzie wykonywać Kidawa-Błońska? PO i Grzegorza Schetyny?
Małgorzata Kidawa-Błońska jest samodzielnym, bardzo doświadczonym politykiem. Mam świadomość, że do jej wygranej potrzeba jeszcze bardzo dużo pracy, bardzo dużo wysiłku, który musimy włożyć my wszyscy, ale ona ma wszystkie cechy, żeby być świetnym prezydentem. Wiem, że atmosfera w Polsce jest trudna, napięta po prostu. Czułam to w czasie ostatniej kampanii wyborczej. Startowałam z jednego z trudniejszych okręgów - ostrołęcko-siedleckiego, olbrzymiego pod względem geograficznym. Właściwie od Mazur po Lubelszczyznę, od granic Warszawy pod granicę polsko-białoruską. Przejechałam w tej kampanii prawie 18 tysięcy kilometrów, dotarłam właściwie do każdego zakątka. I rozmawiałam, tłumaczyłam, przekonywałam i przyniosło to efekty. Pamiętam, jak na targu podszedł do mnie mężczyzna i wysyczał: was to trzeba zgnieść jak stonkę, zniszczyć. Kiedyś zajmowałam się dialogiem polsko-żydowskim i te słowa, to wysyczane zdanie skojarzyło mi się jednoznacznie. To przywodziło na myśl hasła nazistowskiej propagandy. Jakbym miała tyfus, jakbym roznosiła choroby, jakby trzeba było mnie zgnieść, zniszczyć, zabić. Wzięłam tego człowieka za rękę i mówię: jestem mamą dwójki dzieci, jestem posłanką na Sejm Rzeczpospolitej, mam swoje wartości, w które wierzę, pan ma swoje, ale nie może pan mówić, że trzeba mnie zniszczyć i zabić. I jakby jakaś bańka pękła, jakbym nagle dla niego zmieniła się w żywego człowieka.
Przeprosił?
Nie, nie przeprosił. Ale widziałam, że jednak refleksja przyszła. Ważne, że się do niego odezwałam, że próbowałam coś wytłumaczyć, przekonać do siebie. Zdobyłam w moim regionie najlepszy wynik wyborczy, jaki kiedykolwiek politycy koalicji tam osiągnęli. Nawet wtedy, kiedy PO wygrywała wybory i zdobywała władzę, to nie miała tam nigdy takich sukcesów. I teraz te 35 tysięcy głosów, które dostałam, to jest naprawdę ogromne zobowiązanie.
Chwilę wcześniej, w maju przegrała pani wybory europejskie.
Z domu wyniosłam przekonanie, że życie to są problemy, które trzeba rozwiązywać. I tak działam. W polityce postawiłam na merytoryczne kwestie. Jest mnóstwo spraw nad którymi można pracować w Sejmie. Poświęciłam temu dużo wysiłku. Nie daję się ponieść emocjom. Każdy z ataków PIS-u na instytucje spotykał się z naszej strony z odpowiedzią i propozycją pozytywnych rozwiązań. PiS atakował TK, to zaproponowaliśmy ustawę o TK, w której m.in. był zapis o czteroletnim okresie karencji pomiędzy byciem politykiem, a sędzią TK. Kiedy był atak na Krajową Radę Sądownictwa, to złożyliśmy projekt odpolityczniający wybór do KRS. Założyliśmy Zespół do spraw Wymiaru Sprawiedliwości. Spotykał się regularnie i przygotował kolejne rozwiązania na przyszłość. One jeszcze zostaną wykorzystane. Tak też widzę pracę polityka. Z jednej strony bieżączka, z drugiej strony proponowanie pozytywnych rozwiązań i to rozwiązań, które które będą służyły Polakom w przyszłości.
W Platformie muszą się cieszyć, że zdradziła pani Nowoczesną na rzecz ich partii.
Obrona państwa prawa, Konstytucji - to kwestia racji stanu. Byłam, jestem i będę wierna tej sprawie. Zdradą w dzisiejszej polityce byłoby odwrócenie oczu od spraw najistotniejszych i marnotrawienie czasu na międzypartyjne targi. Do skutecznej walki z obecną władzą potrzebujemy jak najszerszej współpracy całej opozycji. To jest najważniejsze. To jest kwestia politycznej odpowiedzialności. Dlatego rok temu założyliśmy wspólny klub Koalicji Obywatelskiej, do którego zresztą po kilku miesiącach przyłączyli się wszyscy pozostali posłowie Nowoczesnej. Ten wspólny klub Koalicji Obywatelskiej istnieje do dzisiaj.
A jak to nazwać? Transfer? Niedawno, bo 5 grudnia minął rok od tego transferu.
To było budowanie wspólnego klubu opozycji, zacieśnianie współpracy opozycji, wbrew partyjnym aspiracjom. To była dla mnie bardzo trudna decyzja, chyba najtrudniejsza w sferze aktywności publicznej. Zwłaszcza, że współtworzyłam Nowoczesną. Wynikała jednak z wartości, którymi się kieruję.
Kamila zdradziła - mówili pani koledzy z partii.
Pani redaktor, pojawiają się dwa wątki. Jeden to moja decyzja, drugi to komentarze kolegów polityków. Weszłam do Sejmu w 2015 roku z przekonaniem, że to, co nam da siłę w Parlamencie, to umiejętność współpracy. Od początku, gdy tylko PiS zaczął atakować fundamenty polskiej demokracji, niszczyć Konstytucję i państwo prawa, przekonywałam do zacieśniania współpracy w ramach opozycji. Budowałam pierwsze mosty do współdziałania.
Zamiast stawać do wyścigów kto pierwszy zrobi konferencję prasową na temat kolejnego ataku PiS na praworządność, nakłaniałam zawsze do tego by w tych sprawach zawsze występować wspólnie, ponad podziałami, by prezentować wspólne stanowisko. To się udało. To był początek współpracy i budowy zaufania pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami opozycji.
Po kilku latach tej współpracy otworzyła się wielka szansa na budowanie Koalicji Obywatelskiej. Osiągnęliśmy z nią wiele sukcesów w wyborach samorządowych. Gdy więc w ramach Nowoczesnej pojawił się bardzo mocne dążenie do wyjścia z Koalicji i samodzielnego startu w wyborach europejskich, lub wejścia w koalicję lewicową, nie mogłam się podpisać pod takim kierunkiem działań. To była kwestia pryncypiów - czy ważniejsza jest podkreślenie samodzielności partii czy przyszłość Polski w perspektywie pokoleń. Dlatego zdecydowaliśmy się na powołanie wspólnego klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej. Przyszłość pokazała, że miałam rację. Do wspólnego klubu parlamentarnego, który utworzyliśmy w grudniu kilka miesięcy później dołączyli wszyscy pozostali posłowie Nowoczesnej. Znajdujemy się w historycznym momencie - dziś musimy scalać i budować jak najszerszą współpracę w ramach opozycji. Przy obecnej ordynacji wyborczej to jedyna droga by pokonać PiS. W maju ubiegłego roku, w wyborach europejskich sukces był bardzo blisko, szkoda że ten wspólny front opozycji nie stanął do wyborów do Sejmu, bo bylibyśmy dzisiaj jako kraj w zupełnie innym miejscu. Popatrzmy na Senat - tam cała opozycja podjęła współpracę i dziś to opozycja ma większość w Senacie. Dziś również Nowoczesna stanowi ważną część Koalicji Obywatelskiej. Mam nadzieję, że ta współpraca będzie się dalej rozwijała i pogłębiała. Ja zrobię wszystko, żeby tak było, bo to najlepsza droga by w końcu pokonać PiS.
To może ja coś pani przeczytam. Kandydowałam, bo chcę zmieniać kraj. Wkurzało mnie to, co robiła PO. Ciepła woda w kranie. Brak myślenia o Polsce w perspektywie kilkudziesięciu lat. Minimalizm reformatorski. Chociaż pewnie nawet w Platformie nikt się nie spodziewał, że polityka "ciepłej wody" może otworzyć drogę do czegoś znacznie gorszego. To pani, w wywiadzie z Michałem Gostkiewiczem.
Są ważniejsze rzeczy niż barwy czy sztandary partyjne i trzeba pójść za wartościami takimi, jak Konstytucja, praworządność, niezależność wymiaru sprawiedliwości, silna obecność Polski w strukturach Unii Europejskiej. Żeby ich bronić musimy zacieśniać współpracę opozycji. Nie można odwracać się od tych wartości.
Posłowie Nowoczesnej się odwrócili?
Nie. Nie chciałam marnować czasu na bieżące polityczne spory.
Postawiła pani wtedy i swoich kolegów z partii i swój elektorat w trudnej sytuacji.
Postawiłam na fundamentalne wartości. I każdy kolejny ruch utwierdzał mnie w tej decyzji. Chciałam, żeby praworządność była poza nawiasem bieżącego sporu politycznego. I to się udało. Nie było wyścigu, kto pierwszy wyjdzie na konferencję, tylko wychodzili razem politycy PSL, PO i Nowoczesnej. Ta współpraca przyniosła owoce, kiedy przyszły wybory samorządowe. Odnieśliśmy naprawdę wiele sukcesów, ale kiedy na pół roku przed wyborami europejskimi w Nowoczesnej pojawiły się tendencje, żeby iść albo samotną ścieżką albo w jakiejś koalicji lewicowej, zrozumiałam, że muszę bronić tego, co najważniejsze, a mianowicie współdziałania.
I wyszła pani z Nowoczesnej osłabiając partię, którą pani współtworzyła.
Pani ciągle o partyjnych sztandarach. Tam gdzie współpracuje cała opozycja pojawia się szansa na zwycięstwo nad PiS. Szybko potwierdziło się, że postąpiłam słusznie, bo potem wszyscy posłowie Nowoczesnej znaleźli się klubie Koalicji Obywatelskiej. Nie można stawiać partii ponad racją stanu.
Pani zostawiła swoją partię i zapisała się do nowej, do Platformy Obywatelskiej.
Powołaliśmy wspólny klub, który dziś jest najsilniejszym klubem opozycyjnym w Sejmie. To ma głęboki sens.
Zdrada w imię wyższych wartości, cel uświęca środki - tak to wszystko rozumiem.
Zdradzają to ci, którzy w tak krytycznym momencie, w którym jest Polska odwracają się od wspólnej walki.
A teraz o kim pani mówi, kto zdradził?
Nie używajmy takich słów. Rozmawiamy w bardzo ważnym momencie dla Polski i są ważniejsze sprawy niż różnice polityczne. Stoją przed nami fundamentalne wyzwania, choćby te, że sędziowie będą karani za to, że szanują prawo, Konstytucję, unijne traktaty.
Oni pani ufają w Platformie?
Od czterech lat z współdziałam z ludźmi ze wszystkich ugrupowań opozycyjnych. Musimy budować zaufanie do opozycji jako całości.
Niesmak pozostał.
Pani redaktor, zawsze najbardziej kompetentna się czułam w tym obszarze związanym z wymiarem sprawiedliwości. Świadomie weszłam do polityki, z konkretnymi celami, z konkretną misją. Jestem prawniczką, pracowałam i w międzynarodowych kancelariach prawnych, i w dużej polskiej kancelarii, i w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Patrzyłam na ten wycinek, sprawdzałam, gdzie nie działa państwo i zastanawiałam się, jak to zmienić, naprawić. Tym się zajmuję, to są ważne sprawy.
Jest coś takiego, jak pamięć społeczna. Ludzie pamiętają np., że Krystyna Pawłowicz jadła sałatkę w Sejmie.
I zastanawia się pani, z czym ja się ludziom kojarzę, co o mnie będą pamiętali.
Zdradę i dwa miliony długu?
Zwolennicy obecnego obozu władzy pewnie tak. Wszyscy pozostali obywatele chciałabym, żeby pamiętali o pracy którą wkładam w walkę o Konstytucję, praworządność, wolne sądy, o niepodważanie miejsca Polski w Unii Europejskiej. Wchodząc do polityki weszłam z poczuciem misji, że mam wiele do zrobienia w kwestii poprawy jakości stanowienia prawa. Cele, które sobie stawiałam momentalnie musiałam zweryfikować. Jest 2015 rok. Jestem członkiem Komisji Sprawiedliwości. O 4 nad ranem bez możliwości zadawania pytań są przyjmowane kandydatury na sędziów Trybunału Konstytucyjnego na zajęte już miejsca. Bardzo szybko zrozumiałam, że jedyna możliwość, żeby zatrzymać ten PiS-owski walec jest współdziałanie z Platformą, z PSL. Tak to się zaczęło, człowiek musi obserwować rzeczywistość, którą ma wokół siebie i musi widzieć, że jedyną drogą do zakończenia tego dramatu jakim dla Polski są rządy PiS jest pogłębianie współpracy opozycji.
Jako prawniczka nie mogłam zrozumieć, że w środku nocy można uchwalać siedem ustaw o Trybunale, potem powtarzać ten manewr z Sądem Najwyższym, a wcześniej zaproponować, że się wyrzuci sędziów SN pod pozorem obniżenia wieku emerytalnego. Nie sądziłam, że pomimo prawomocnego, ostatecznego wyroku ktoś może nie publikować list poparcia dla kandydatów do upolitycznianej KRS. Wymagało to odnalezienia się w sytuacji.
Krystyna Pawłowicz też jest prawniczką.
Pytałam ją na komisji, czy podtrzymuje swoje słowa, że interes partii jest ważniejszy od Konstytucji, czy w Trybunale Konstytucyjnym będzie uważała tak samo. Obserwując ją na Komisji Sprawiedliwości, widziałam, że siedziała spokojna, cicha i opanowana podczas normalnych prac komisyjnych. Wchodziła na wysokie tony, dopiero wtedy, kiedy pojawiała się polityczna potrzeba odwrócenia uwagi od tego, co się działo na komisji. Nie raz widziałam nagłówki w mediach "awantura na Komisji Sprawiedliwości" zamiast "polityczka PiS-u atakuje Sąd Najwyższy, Trybunał Konstytucyjny" albo "politycy PiS niszczą niezależny wymiar sprawiedliwości". Poseł Pawłowicz podejmowała bardzo racjonalne, może inspirowane przez Nowogrodzką decyzje, żeby wchodzić na wysokie tony, po to, żeby odwrócić uwagę od problemu. Podobnie Stanisław Piotrowicz. Jego obecność w Sejmie, w Komisji Sprawiedliwości i teraz w Trybunale Konstytucyjnym mnie po prostu bulwersuje. Nie, nie będę mówić o stanie wojennym, o jego działalności prokuratorskiej, za którą dostał odznaczenie, tylko o swego rodzaju pobłażaniu pedofilii. Jestem mamą dwójki dzieci i do kwestii pedofili podchodzę kategorycznie, czarno-biało. A Stanisław Piotrowicz najwyraźniej nie. On o księdzu pedofilu mówił, że dotykanie narządów płciowych dziecka, to jest bioenergoterapia, że dzieciom było dobrze nocować u księdza, że ksiądz je mył, bo były brudne... Potem tłumaczył się, że musiał tak mówić, bo był rzecznikiem prokuratury, która prowadziła sprawę. Przecież zawsze można złożyć dymisję z takiej funkcji, jeśli się z czymś nie zgadzamy! Jestem przekonana, że gdyby ten ksiądz molestował dzieci na przykład pani Marty Kaczyńskiej, to prokurator Piotrowicz mówiłby innym językiem. Powiem wprost, dla mnie takie postacie, jak Piotrowicz powinny być wyrzucone poza nawias życia publicznego. Nie są wyrzucane bo są wygodne, usłużne wobec obecnej władzy. Nie mam wątpliwości, że PiS ma mocny interes w tym, żeby wysyłać tak kontrowersyjne postaci, jak Piotrowicz do TK. To jest człowiek bezwzględny. Polityczny cyngiel, który wykona każdą najgorszą brudną polityczną robotę, jeśli przyjdzie taki rozkaz z Nowogrodzkiej. On i jemu podobni zrobią wszystko.
Krystyna Pawłowicz też?
Ale oczywiście, że tak.
To ona o pani mówi Myszka Agresorka.
To akurat Paweł Kukiz wymyślił.
Przylgnęło?
Czasami zdarza mi się usłyszeć. Podchodzę do tego z uśmiechem. Na którejś demonstracji dostałam malutką broszkę w kształcie myszki. Przekazałam ją na licytację WOŚP.
To Krystyna Pawłowicz często komentuje pani sytuację dotyczącą długu Nowoczesnej: Pani Gasiuk-Pihowicz sprawę już rozwiązała. Wzięła z mężem rozdzielność majątkową. I pomyśleć, że miałaby wziąć odpowiedzialność za Polskę. Rozwiązała pani problem dwumilionowego długu?
Pani redaktor, widzi Pani sama, że ten temat jest traktowany jako narzędzie do atakowania mnie jako polityka opozycji przez ludzi obecnej władzy. To wygodne narzędzie do ataku, ale ignorujące rzeczywistość, ponieważ sprawa została zamknięta przez władze Nowoczesnej już kilka lat temu. To Nowoczesna sama rozwiązała sprawę dwumilionowego długu. Jeszcze w 2016 roku zarząd Nowoczesnej podjął decyzję, że zobowiązania za kampanię z 2015 roku przyjmuje na siebie partia, więc te pytania o dwa miliony długu powinny być kierowane do władz Nowoczesnej, do jej skarbnika.
Pani i pani mąż się od tego odcinacie?
Decyzja zarządu Nowoczesnej jest jasna - partia przyjęła na siebie całość zobowiązań. Wszyscy mają świadomość, że dzięki tym pieniądzom kilkadziesiąt osób z Nowoczesnej weszło do polskiego parlamentu. Decyzję władz Nowoczesnej może ignorować tylko ktoś kto chce wykorzystywać ten temat jako polityczną maczugę, wygodne narzędzie do atakowania opozycji bez oglądania się na fakty.
Pani poseł, wisi nad pani rodziną widmo płacenia dwóch milionów złotych czy nie?
Pani redaktor, został popełniony błąd, jest to trudna sytuacja, jednak Nowoczesna przejęła całość zobowiązań, mając pełną świadomość, że to były przecież pieniądze wydane na kampanię całej partii. To od początku był dług Nowoczesnej i Nowoczesna odpowiedzialnie wzięła na siebie jego spłatę.
Majątek, który pani miała wspólnie z mężem jest teraz przepisany na panią.
Pani redaktor, od początku z mężem zakładaliśmy, że wszelkie decyzje związane z polityką podejmujemy oddzielnie. Każde z nas - i ja i mój mąż - samodzielnie podejmowało decyzję o rozpoczęciu działalności publicznej. Każde indywidualnie podejmowało różne decyzje na swojej drodze w polityce i każde powinno indywidualnie ponosić odpowiedzialność za ich konsekwencje. Nie żyjemy w XIX wieku - kobieta nie może być traktowana jak własność męża, element wyposażenia domowego i nie powinna być obarczana jego błędami i odwrotnie.
Mieliście państwo wspólny majątek.
I staraliśmy się, żeby wszelkie konsekwencje obarczały tę osobę, która podejmuje dane decyzje.
Czyli kogo?
Oczywiście jest to trudna sytuacja, która kosztowała nas dużo nerwów i stresu. Ale nie ma sytuacji, które wprowadzają mnie w euforię i nie ma takich, które mnie dramatycznie dołują.
W Sejmie były Wigilie, dzielenie opłatkiem. Minęłyśmy przed chwilą na korytarzu marszałka Terleckiego. Uśmiechy, dzień dobry.
A jak mamy się zachowywać? Tadeusz Mazowiecki mówił, że możemy się spierać, różnić, ale nie możemy się nienawidzić. Rolą polityka jest nie tylko walczyć, ale i przekonywać. Pan Terlecki jest polskim obywatelem, posłem i jesteśmy sobie winni elementarny szacunek. Nikt nie mówi o brataniu się, czy przyjaźni, ale o słowach: dzień dobry.
I co, darzy panią szacunkiem?
Z prawej strony w Sejmie usłyszałam na swój temat wiele nieprzyjemnych słów. Ale ja w polityce nie jestem dla przyjemności.