W zasadzie każde państwo podkręca swoją politykę historyczną. Buduje z niej narracje, które z realnym poszukiwaniem prawdy przez historyków mają niewiele wspólnego. Niemcy pozbawiają narodowości nazistów, a w Europie Środkowej poszukują głównie pomocników Hitlera, eksponując rolę niemieckich – już nieodnarodowionych – „antyfaszystów”. Kanadyjczycy z polskiego Żyda Juliusza Kühla, który był członkiem grupy Aleksandra Ładosia, fałszującej paszporty pomagające Żydom przetrwać Zagładę, uczynili Kanadyjczyka. A szwajcarskie elity polityczne wokół jedynej haniebnej postaci, biorącej udział w akcji paszportyzacyjnej – pobierającego z kasy organizacji żydowskich pieniądze za pomoc prawnika Rudolfa Hügliego – próbują budować mit założycielski niesplamionej sympatią do III Rzeszy Konfederacji.
To wszystko od biedy można jeszcze uznać za poruszanie się w granicach kreatywnych narracji. W przypadku Putina ta granica została jednak dalece przekroczona. Odwołując się do nieprawdy i hiperboli, prezydent gra raczej według zasad negacjonisty Davida Irvinga. Zaserwowana porcja kłamstw najpewniej spełnia swoją funkcję w niebezpiecznym czasie zmian konstytucyjnych w Rosji. Może też częściowo odwrócić uwagę od ekonomicznie straconej dekady, którą klasie średniej serwuje Kreml. Za granicą jej działanie jest jednak ograniczone. Historyczne czołgi Putina to co najwyżej T-34. W 1945 r. były w stanie zdobyć Berlin, ale dziś mogą odgrywać jedynie rolę ozdoby przed bramami szkół oficerskich.
W ocenie działań Rosji błędem jest jej niedocenianie, ale jeszcze większym błędem jest jej przecenianie. Również na polu wojny historycznej. Rosja to silne struktury siłowe i relatywnie sprawna dyplomacja. Ale nie omnipotentne imperium, które jest w stanie narzucić swoje reguły wszystkim i wszędzie. Państwo rządzone przez Putina ugrzęzło w Syrii i na Ukrainie. Nie jest w stanie zdyscyplinować Alaksandra Łukaszenki. Zaliczyło znaczące porażki w wojnie wywiadów, takie jak nieudana próba zabójstwa Siergieja Skripala czy kuriozalny zamach stanu w Czarnogórze.
Reklama
O poziomie i skuteczności Rosji w prowadzonej właśnie wojnie historycznej najlepiej świadczą zresztą produkowane na potrzeby wewnętrzne programy publicystyczne w kontrolowanych przez Kreml mediach. W jednym z nich, prowadzonym przez gwiazdę propagandy Władimira Sołowjowa, zaproszony gość Jewgienij Satanowski wspominał swoją rzekomą znajomość z byłym ambasadorem Polski w Moskwie i byłym szefem MSZ w pierwszym rządzie PiS Stefanem Mellerem.
W pewnym momencie zrobiło się naprawdę niesmacznie, bo Satanowski – obecnie szef Instytutu Bliskiego Wschodu, a w latach 80. oficer KGB – próbował przekonywać, że polski minister zmarł po tym, jak bracia Kaczyńscy rozbili w pył dzieło pojednania, nad którym ten pracował. – Serce nie wytrzymało – mówił z emfazą były czekista. Kłamstwa Putina są mniej więcej na tym samym poziomie. To drwina z historii i skrajny brak szacunku dla ofiar Zagłady i II wojny światowej. Ta „suwerenizacja” historii ma szansę na sukces. Ale tylko w teatrze absurdu Sołowjowa.