Wpiszcie sobie do Google’a frazę „kto przewidział koronawirusa” – ja wpisałem i okazało się, że to nie nauka gra tu pierwsze skrzypce.
Koronawirusa przewidzieli: Nostradamus (ale on przewidział wszystko), Bill Gates, „Krajowa Rada Wywiadu USA” (donosiły o tym nawet poważne media, zlewając w jeden twór dwa amerykańskie ciała biurokratyczne – Narodową Radę Wywiadu oraz Krajową Radę Bezpieczeństwa), jasnowidz z Człuchowa, węgierscy matematycy, buddyjski mnich, wróżka, do której poszła kiedyś Kim Kardashian, Steven Soderbergh, rabin z Maroka, duńscy filmowcy oraz pisarz Dean Koontz, specjalista od horrorów – w powieści „Oczy ciemności” z 1981 r. mowa jest o wirusie Wuhan-400, oczywiście pochodzącym z wojskowego laboratorium. I wszystkie te sygnały zlekceważyliśmy!
Mówiąc nieco bardziej serio – sytuacja epidemiologiczna, w jakiej się znaleźliśmy, sprzyja szerzeniu dezinformacji oraz rozmaitych teorii spiskowych. Im gorliwiej naukowcy i rządzący im zaprzeczają, tym większy rośnie w nas niepokój – wystarczy, że mamy w sobie odrobinę nieufności wobec państwa i trochę medycznej technofobii.
Wywody genetyków o mutacjach, wirulencji i pokonywaniu bariery zwierzę–człowiek brzmią mętnie, o ileż mniej poziomów analizy ma do pokonania wizja niezdarnego laboranta, któremu wysmyknęła się z ręki fiolka w magazynie broni biologicznej. Do tego dochodzi jeszcze nieznośna kategoria przypadku: trudno uwierzyć w to, że cukru do paliwa napędzającego naszą potężną cywilizację nasypały – na spółkę – ślepy traf i globalna mobilność, z której tak byliśmy dumni.