I wydaje się, że wiedzą, co robią. Wyczuli, że nowy rząd, w porównaniu ze swymi poprzednikami, to mięczaki, jak ognia unikający konfliktów i protestów społecznych. Tuskowi i jego ministrom tak bardzo zależy na opinii fajnych i sympatycznych ludzi, że ostatnią sprawą, jaką by sobie życzyli, to masowe strajki w szpitalach i groźba odejścia białego personelu od łóżek chorych. Minister Ewa Kopacz oprócz tego, że nie wydaje się mieć przygotowanego projektu reform w służbie zdrowia, to jeszcze wyglądała po spotkaniu z OZZL na osobę, której nade wszystko zależy na utrzymaniu dobrych stosunków z lekarzami.

Reklama

A ci, ustami swego przewodniczącego Krzysztofa Bukiela, nie przebierali w słowach - mówili o przyciskaniu rządu do ściany, o groźbie paraliżu całej służby zdrowia itp. Na pani minister robiło to chyba wrażenie, bo za wszelką cenę starała się o wprawienie przewodniczącego Bukiela et consortes w dobry nastrój. Z miernym zresztą skutkiem, bo oni do ministerstwa nie przyjechali po to, żeby miło spędzić czas z sympatyczną panią Kopacz, lecz by wyrwać z jej resortu jak najwięcej dla siebie i swoich kolegów. I można odnieść wrażenie, że chyba im się to uda, bowiem nowy gabinet największą uwagę przywiązuje do tego, by być lubianym, a jego szef chce prześcignąć Kazimierza Marcinkiewicza w roli ukochanego przywódcy Polaków. Jest to element niezbędny do wygrania dla siebie prezydentury w 2010 roku.

Poprzedniemu rządowi można wiele zarzucić, ale na pewno nie to, że zbytnio przejmował się opinią publiczną. Protesty społeczne nie robiły na nim specjalnego wrażenia, bo też o relacje i komentarze dziennikarskie mógł być dziwnie spokojny - cokolwiek by zrobił i tak byłyby krytyczne i mu nieprzychylne. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by nie ustępował różnego rodzaju żądaniom i protestom. Kaczyński nie ulegał im, bo - w odróżnieniu od swego następcy - uznawał, że opinia o nim jest mniej istotna od opinii o dokonaniach jego gabinetu. Tusk wybrał inną filozofię działania - przesadną uwagę przywiązuje do wymiaru wizerunkowego nowego rządu i siebie samego. A to stanowi o jego słabości, co błyskawicznie wyczuli lekarze.

Złą wiadomością dla nowego premiera byłoby to, że podobnie mogą postąpić inne grupy społeczne i zawodowe - nauczyciele, kolejarze, górnicy itp. Jeśli rząd ustąpi lekarzom, w kolejce do realizacji solidarnej polityki społecznej, zapowiedzianej wszak w kampanii wyborczej i w expose premiera, ustawią się miliony innych pracowników sfery budżetowej. Jeśli bowiem prawdą okazałoby się, że rządzą nami mięczaki, to żal byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Gorzej, jeśli taką interpretację, po ostatnich posunięciach gabinetu Tuska w kwestiach polityki zagranicznej, przyjęliby także Rosjanie.