Piotr Gursztyn: Jak pan ocenia ostatnie ruchy personalne prezesa Urbańskiego. Czy telewizja publiczna staje się dzięki nim bardziej publiczna?
Piotr Najsztub*: Bardziej się stara. Problemem jest to, że te starania Urbańskiego TVP zaczęła akurat od momentu sporego przegięcia – czyli tego, co było wcześniej. To nawet nie była telewizja PiS, to była telewizja IV RP. I z tego musi się wydobyć. Myślę, że musi dojść do zmiany ekipy kierującej TVP, bo nie wyobrażam sobie, żeby prezes Andrzej Urbański mógł dokonać jakiejś wolty intelektualnej, która pozwoliłaby mu naprawdę zmienić telewizję publiczną.
Czyli według pana Urbański musi odejść. Nie wszyscy dotychczasowi krytycy TVP są jednak tak konsekwentni jak pan.
Prezes Urbański najbardziej się stara, by nadal być szefem TVP. Wie, że walcząc o ten fotel, musi ją bardziej pluralizować. Kibicuję oczywiście Tomkowi Lisowi (w przeciwieństwie do was), żeby program mu się udał, żeby był niezależny od władz telewizji; mniej kibicuję Bronisławowi Wildsteinowi, niech też mu się uda. Ale to nie o to chodzi, by dać dwa programy dziennikarzom o wyrazistych poglądach i mówić, że telewizja jest pluralistyczna, a przez to publiczna. Przed TVP stoją zupełnie inne wyzwania. Pewnie dla Urbańskiego utrata fotela oznacza coś strasznego, ale niech on się nie martwi. Polityka go potrzebuje, widać wyraźnie, że prezydent go potrzebuje. Nie zniknie, jeśli straci tę posadę.
Czy prezes TVP płaci zbyt dużo, aby móc się utrzymać w telewizji?
Między Tomaszem Lisem a TVP odbyły się negocjacje. Lis jako gwiazda, laureat wielu nagród, targował się. TVP uzgodniła cenę, za którą kupiła jego program. I koniec. Kropka. Dywagacje, że to są publiczne pieniądze, nie mają większego sensu.
Ale pan płaci, ja płacę, społeczeństwo płaci...
To banał. Jeżeli Lis zrobi oglądany program, to ani ja, ani pan nic nie zapłacimy. Reklamodawcy zapłacą. Z tego, co czytamy, umowa jest tak skonstruowana, że musi zostać przez Lisa osiągnięta określona oglądalność. Po drugie, nie zaglądam do kieszeni nikomu z naszego środowiska, jeśli on sam wypracowuje swoją pozycję. To nie jest tak, że ktoś płaci nieudacznikowi, tylko dlatego, że jest jego kuzynem. Tu nie mamy do czynienia z takim przypadkiem. Andrzej Urbański wyświadcza TVP przysługę, zatrudniając Lisa, ale ten listek figowy go nie ochroni. Czy Lis ma w parlamencie swoją reprezentację, która wstrzyma pracę nad ustawą o KRRiTV? Nie sądzę.
Ma pozycję opiniotwórczą.
Jeżeli Urbański na to liczy, to jest nie tylko nieudolny, ale też niemądry, oceniając, kto ma jakie wpływy w tym kraju.
Urbański kiedyś odejdzie. Nie obawia się pan, że zastąpi go nowy „zaufany towarzysz”, tylko że z innego rozdania?
Tego nie wiemy. Nowa formuła wyłaniania prezesa TVP jest mocno niedopracowana. Musimy opierać się na deklaracjach, ale pamiętamy także deklaracje poprzedniej ekipy. Jarosław Sellin bił się w piersi, że teraz będzie taki prezes, jak ma być. Po czym premier Jarosław Kaczyński wsadził na to stanowisko Bronisława Wildsteina. Mówię tak, bo Wildstein, kiedy był o tym materiał, nie zaprzeczył. Sellin spuścił tylko głowę. Teraz może być tak samo.
No to może trzeba zaorać TVP?
Jeśli polityków nie stać na to, by odstąpić od TVP, by mogła stać się telewizją publiczną, to powinniśmy wymóc presją społeczną ograniczenie telewizji publicznej. To powrót do koncepcji, w której zostaje tylko jeden program TVP – „Jedynka”. Ten program byłby wypełniony informacją, publicystyką, edukacją oraz kulturą średnią i wysoką. „Dwójka” odpada, sprzedana czy rozparcelowana, nieważne. Zostaje jeden program, o który politycy aż tak bardzo się nie martwią. Jeśli oni jednak będą próbowali zachować to w całości, ale pójść na drogę tworzenia dużej telewizji publicznej, która nam wszystkim może się przydać, to pozostaje kwestia procedury wyboru prezesa i odpowiedniego człowieka. Niestety wydaje mi się to mało realne, ale mam swojego kandydata na to stanowisko.
Kto to?
Ma niespotykane w Polsce doświadczenie z różnych sfer życia. To Wiesław Walendziak. Był już prezesem telewizji.
Walendziak to pana typ? Dobrze usłyszałem?
Był wybitnym dziennikarzem, potem był politykiem. Zobaczył, jak działają politycy, jak próbują nieformalnie lub formalnie wpływać na różne sfery życia. Teraz jest biznesmenem. Nikt tak jak on nie zebrał tylu doświadczeń w jednej głowie. To ktoś taki, kto będzie umiał się tam poruszać.
To od razu panu powiem, jak będzie brzmiał główny zarzut przeciw niemu: Ryszard Krauze. Walendziak u niego pracuje i to byłby główny zarzut.
Gdyby Walendziak poszedł za moją radą, to odszedłby z Prokomu. Jak ktoś u kogoś pracował, to ten ktoś towarzyszy mu potem przez całe życie? To uproszczona wersja ludzkich życiorysów. Tak nie jest. Dorośli ludzie przyjmują w swoim życiu różne zadania, wykonują je, ale nie jest tak, że z ich pracodawcami łączy ich potem pępowina. Co z tego, że pracuje u Ryszarda Krauzego? Gdyby był prezesem TVP, zrezygnowałby z tamtej pracy i na pewno telewizją publiczną nie rządziłby Krauze.
p
Piotr Najsztub jest dyrektorem kreatywnym w wydawnictwie Edipresse Polska