PiS ugryzło Polaków w pewną część ciała. PO serwuje teraz wszystkim tabletki nasenne – takie zdanie, trawestację słów Jarosława Marka Rymkiewicza, wygłosił w tę sobotę prof. Wojciech Roszkowski. Znany historyk, eurodeputowany PiS chciał zapewne wytknąć obecnej władzy zaniechania i zamiatanie problemów pod dywan. Rzecz jednak w tym, że jakimś przypadkiem dotknął problemu związanego z jego własnym ugrupowaniem. Nasenne tabletki Platforma może serwować do woli, bo oferta jej konkurentów z opozycji jest coraz mniej ciekawa.

Reklama

W ciągu ostatnich tygodni jedyne, co dociera do opinii publicznej, to historie o wewnętrznych problemach PiS. Rzadko kiedy jakiś inny, pozytywny dla partii komunikat. Coś takiego już znamy, bo od blisko pięciu lat tak wygląda obecność w mediach lewicy. Najkrócej ujmując, gros wiadomości o LiD to informacje o podgryzaniu jednego lidera przez drugiego albo o spychaniu kogoś na margines lub groźbie kolejnego rozłamu. Lewica trwa siłą inercji - bo ma garść wiernych wyborców, bo trudno dziennikarzom i opinii publicznej wyobrazić sobie scenę polityczną złożoną jedynie z dwóch prawic. Jest to jednak tylko wegetacja.

Coś podobnego zaczęło dziać się z PiS. I to raczej od niedawna. Nawet po przegranych wyborach nastroje w tej partii nie były tak złe jak dziś. Wtedy można było usłyszeć, że "przecież mamy prezydenta i możliwość weta”, a poza tym "Platforma zużyje się przy władzy”. Protesty służby zdrowia i celników ożywiły te nastroje, a nie zepsuła ich nawet fala rewelacji o zniszczonych laptopach. To ostatnie akurat łatwo wytłumaczyć – zaatakowana partia jak dobrze wyćwiczone wojsko zwarła szeregi. A potem coś w środku tąpnęło.

Nie przypadkiem znalazło się tu odniesienie do wyćwiczonego wojska. PiS tak jak i PO często przyrównywano do organizacji zmilitaryzowanej. A członkowie takich partii muszą wierzyć, że ktoś ich prowadzi dobrą drogą, a co więcej, muszą rozumieć wewnętrzną hierarchię. To pierwsze nie jest głośno kwestionowane, bo jeśli nie Jarosław Kaczyński, to kto? Za to w drugiej sprawie wydarzyło się coś bardzo ważnego - w partii prawie jawnie zaczęły działać koterie, które większość energii kierują na wycinanie wewnętrznych konkurentów. Dla niektórych działaczy walka z Platformą to już kompletna nuda, kiedy ważniejsze jest zdyskredytowanie paru gości, którzy ciągle mają zbyt dobre dojścia do Jarosława. Wewnątrz ugrupowania nastąpiła, trawestując prezesa PiS, negatywna redystrybucja honorów i godności. Dla dziennikarzy to dobra wiadomość, bo newsy lecą jeden za drugim. Dla głównej partii opozycyjnej oznacza to, że marzenie o poprawie sondaży oddala się w coraz mniej określoną przyszłość.

A propos sondaży - kiedyś rzecznik Leszka Millera Michał Tober opowiadał, że wystarczyło, by jego szef, wtedy premier, zniknął na kilka dni z mediów, by sondaże poprawiły się o kilka punktów. Dziś podobnie dzieje się z Jarosławem Kaczyńskim, którego co druga wypowiedź jest wykorzystywana przeciw niemu. Najlepszy powyborczy moment dla PiS to był czas protestów, gdy jednocześnie nie odzywali się liderzy tej partii.

Jest oczywiście prawdą, że media elektroniczne nie kibicują PiS. Wpadka z wykorzystaniem piosenki jednego z kabaretów otwierała serwisy radiowe w momencie, gdy negocjacje w sprawie tarczy znalazły się w impasie. Ale politycy PiS wiedzą to nie od wczoraj i publiczne użalanie się nad tym jest jednak jakimś przyznaniem się do bezradności. Zresztą większość gaf była do przewidzenia. Kolejnym dowodem bezradności jest częsta wśród polityków PiS praktyka rozpowiadania o kolejnych strategiach marketingowych. Gazety ze szczegółami opisują zaplanowane działania, zanim one nastąpią. W myśl pewnej reguły sztuką jest ukrycie sztuki także w marketingu. Ta prawda jednak nie jest znana pisowskim sztabowcom, czego skutkiem jest to, że wyborcy nie śmieją się z bohaterów telewizyjnych reklamówek, lecz z ich twórców.

W takim stanie jest dziś główna partia opozycyjna. Od LiD odróżnia ją to, że lider jest jeden, a nie kilku. Różni ją jeszcze lepsza pozycja w sondażach. Na razie.