Taki dialog toczył się ponoć niedawno w Skoczowie między panią burmistrz a szefem rady miasta. Ten doniosły spór niewątpliwie mógł stać się inspiracją dla posła Martyniuka, twórcy planu zbawienia polskiej lewicy, o którym wczoraj pisał DZIENNIK.

Reklama

Uświadomił bowiem Lewicy i Demokratom, że flaga rzecz ważna, a trzy flagi to w polityce już naprawdę coś. Żarty ze sztandarowych propozycji LiD są jednak o tyle nie na miejscu, że padają na politycznym pogrzebie tej formacji. Trumienne metafory trzeba zostawić Leszkowi Millerowi. To on z uwagą i satysfakcją obserwuje uwiąd idei Aleksandra Kwaśniewskiego. Idei, która medialnie atrakcyjna, nie ma jednak najmniejszego wyborczego powabu. Wacław Martyniuk może na Rozbrat ustawić las masztów, a na każdym wywiesić inny sztandar. Dumnie na wietrze mogą łopotać i "Zdrowie", i "Dziecko", i "Prawa" z "Wolnościami", i "Bezpieczeństwo", i "Obronność", i dziesiątki innych haseł kolportowanych codziennie przez tłumy polityków.

Prawdziwym problemem LiD jest jednak brak pomysłu na to, kim być na polskiej scenie. Bo każda z ról zagranych przez tą formację w ostatnim czasie brzmi fałszywie. W konsekwencji LiD chciałby się podobać każdemu. A to, jak wiadomo, udaje się tylko Dodzie. W środę przewodniczący Olejniczak wysłał surowy i ponaglający list do premiera, by ten zajął się dramatem setek kierowców upadającej firmy Rico. Jak na obrońcę ofiar kapitalizmu pan przewodniczący wykazał się refleksem szachisty.

Nie było go wśród kierowców, którzy tydzień temu zablokowali siedzibę spółki. Nie było wśród organizatorów zbiórek pieniędzy na pomoc tym, którzy nie mieli za co wrócić do kraju. Nie było pod sądem, kiedy wściekli pracownicy protestowali przeciw likwidacji spółki. Który ze sztandarów trzeba by w tej sytuacji ściągnąć z masztu? Podobnych przykładów politycznej szamotaniny można znaleźć w LiD mnóstwo. Najpewniej biorą się z grzechu popełnionego przy poczęciu tej formacji. Idea łączenia podzielonych, polityczne marzenie - by nie powiedzieć obsesja - Aleksandra Kwaśniewskiego, zaczęła się 12 lat temu. Adam Michnik i Włodzimierz Cimoszewicz w zapomnianym dziś atrykule "O prawdę i pojednanie" kładli intelektualny fundament takiej formacji. Ale urzekająca dla elektoratu wizja wspólnej drużyny historycznego kompromisu miała sens właśnie 12 lat temu. Dziś nie sposób zrozumieć, co łączy Bogdana Lisa z Izabelą Sierakowską, a Janusza Onyszkiewicza z Joanną Senyszyn.

Dziś Demokraci robią za listek figowy targanego sprzecznościami i kłótniami sojuszu. Spersonifikowana polska polityka, ocena tego, co robi partia przez twarze lidera i drużyny, skazuje LiD na klęskę. Żadne sztandary tu nie pomogą.

Odpowiedź na pytanie o przyszłość formacji częściowo poznamy w czerwcu. Kongres SLD będzie wtedy wybierał nowe władze. Czy delegatom nie puszczą nerwy, kiedy w dniu kongresu media pokażą badania plasujące LiD z 3-procentowym poparciem na dole tabeli? Szczytne hasła troski o zdrowie i edukację trzeba będzie schować, a sztandar wyprowadzić. Powrót do wielkiej polityki jest dziś znacznie trudniejszy niż w 1993 r., kiedy SLD ku własnemu zaskoczeniu wygrało wybory.