Konstytucja naszego kraju stwierdza, że politykę zagraniczną prowadzi Rada Ministrów. Na tej podstawie rząd przygotowuje co roku tzw. założenia polityki zagranicznej - dokument zawierający oficjalną jej wykładnię. Z chwilą przyjęcia przez gabinet, treść założeń staje się wiążąca dla wszystkich władz publicznych w RP. Okazją do publicznej prezentacji programu rządu w tym zakresie jest coroczne expose ministra spraw zagranicznych w Sejmie. Tak jest od 1990 roku.

W tym roku minister Sikorski odszedł od zwyczaju dość szczegółowego omawiania długiej listy ważnych kwestii międzynarodowych i zamiast tego skoncentrował się na pięciu priorytetach (Polska w UE, bezpieczeństwo, promocja kraju, Polonia i doskonalenie służby dyplomatycznej). W efekcie wysłuchaliśmy interesującego wystąpienia na temat pewnej filozofii udziału w stosunkach międzynarodowych, ale nie usłyszeliśmy odpowiedzi na bardzo wiele pytań konkretnych. Priorytety są zdefiniowane na ogół prawidłowo, choć wyraźnie brakuje tu nadania stosownej rangi naszym interesom ekonomicznym w stosunkach z państwami spoza UE. Jeżeli dzisiejszy deficyt naszego handlu z Chinami przekracza 8 mld euro i narasta lawinowo, to tradycyjne ogólniki o stosunkach z Azją nie wystarczą.

Mam wrażenie, że wracamy do występującego okresowo w naszej polityce zagranicznej skupienia uwagi na strefie euroatlantyckiej w stopniu eliminującym z pola widzenia całą resztę świata. Waga spraw europejskich i współpracy z USA nie podlega dyskusji. Jednak odwracanie się od Azji, Ameryki Łacińskiej i Afryki to błąd. To bagatelizowanie szans na sukcesy ekonomiczne, ale też osłabianie naszej pozycji w unijnej debacie o wspólnej polityce zagranicznej.

Na pochwałę zasługuje z kolei przywracanie normalności do sposobu, w jaki postrzegamy otaczający nas świat. Po obsesyjnej podejrzliwości i awanturnictwie poprzedniej ekipy to dobra zmiana. Polityka rządu staje się w ten sposób bliższa sposobowi myślenia większości Polaków. Ludzie słusznie widzą w UE szanse, a nie zagrożenie, odnoszą się do sąsiadów, w tym Niemców, przyjaźnie, a nie agresywnie, nie boją się żyć, uczyć się i pracować w innych krajach itd. Mają poczucie własnej wartości i uważają się za równych innym. Tej nowej świadomości społecznej powinna też odpowiadać polityka rządu.





Reklama