ANNA MASŁOŃ: George Bush wygłosi dziś tradycyjne doroczne orędzie do narodu - ostatnie już w czasie swojej prezydentury. Czy będzie powoli podsumowywał dwie kadencje w Białym Domu?
EDWARD LUTTWAK*: O, nie! Bush będzie przemawiał tak, jakby miał być prezydentem USA przez kolejne 50 lat. Właśnie dlatego skupi się przede wszystkim na gospodarce, bo ta sprawa najbardziej obchodzi Amerykanów. Dla większości obywateli USA prawdziwym problemem jest teraz spadek cen nieruchomości. Wielu ludzi nie ma bowiem żadnych oszczędności oprócz tych ulokowanych w nieruchomościach. Jeśli ceny domów idą w górę, wszędzie słychać rozmowy w stylu: "Wiesz, mój dom jest wart teraz milion dolarów". A później ludzie idą na zakupy, myśląc: "Mój dom jest tyle wart, mogę sobie pozwolić na ten rower za kilka tysięcy dolarów". Więc gdy spadają ceny domów, długi Amerykanów rosną. Spada konsumpcja - ludzie mniej kupują, rzadziej korzystają z usług, nie decydują się na wyjazd na wakacje i gospodarka zwalnia. Dlatego priorytetem prezydenta Busha będzie przedstawienie własnej koncepcji przyspieszenia amerykańskiej gospodarki.
A na czym polega ta koncepcja?
Chodzi głównie o duże obniżki podatków, które Bush zapowiedział już tydzień temu, ogłaszając tzw. pakiet stymulacyjny. Prezydent wie również, że należy za wszelką cenę uniknąć wzrostu bezrobocia w USA. To dość delikatna kwestia. W Europie bezrobocie jest tolerowane - we Francji w ciągu ostatnich lat utrzymywało się na poziomie ponad 10 proc., w Niemczech ponad 9 proc., we Włoszech osiągało nawet 15 proc. Ale w Stanach Zjednoczonych poziom bezrobocia, przy którym żaden z polityków nie może nawet śnić o reelekcji - od burmistrzów poczynając, na prezydentach kończąc - to 7 proc. Amerykanie nie mają zagwarantowanego prawa do określonego dochodu, ale mają - politycznie rzecz biorąc - zagwarantowane prawo do pracy. Więc jeśli George W. Bush nie chce odejść z Białego Domu w niesławie i przy okazji pogrążyć swojej Partii Republikańskiej, to musi powstrzymać wzrost bezrobocia.
Wiadomo, że drugą równie ważną sprawą, o której Bush będzie mówił w orędziu, jest Irak. Czy znów usłyszymy, że Ameryka wygrywa wojnę z terroryzmem?
W tej chwili w Ameryce nikt już nie dba o to, czy sytuacja w Iraku rzeczywiście ulega poprawie. Wszyscy wiedzą natomiast, że ginie tam mniej amerykańskich żołnierzy niż dawniej. Dlatego Bush może spokojnie mówić, że przyjęta przez niego metoda działania na froncie irackim naprawdę okazała się słuszna. I nikt tego nie będzie podważał.
Ubiegający się o nominację republikanów w wyborach prezydenckich John McCain zażartował kilka dni temu, że ma nadzieję, iż prezydent wykorzysta orędzie, by poprzeć jego kandydaturę. Czy Bush rzeczywiście wskaże zwolennikom Republikanów, na kogo powinni głosować?
Tego z pewnością nie zrobi. Ameryka to nie "bolszaja putinja", amerykański prezydent nie będzie podpowiadał wyborcom, na kogo mają głosować. Ale - jak już mówiłem - położy nacisk na uzdrowienie gospodarki, bo sukcesy w tej dziedzinie są potrzebne Republikanom. Jeśli stan gospodarki rzeczywiście się poprawi, wówczas szanse republikańskiego kandydata na zwycięstwo będą większe.
Czego możemy się spodziewać po ostatnich miesiącach kadencji Busha?
Na pewno będzie to zarządzanie sytuacją kryzysową. I choć głośno było o planach ataku na Iran, na pewno do tego nie dojdzie. Prezydent nie cieszy się już dawnym autorytetem i utracił część władzy na rzecz Demokratów. Wszyscy spodziewają się teraz, że po Bushu do Białego Domu wkroczy przedstawiciel Partii Demokratycznej i nie są właściwie zainteresowani dalszą współpracą z urzędującym prezydentem. Gdyby więc Bush zapytał Kongres o możliwość przeprowadzenia nalotów na Iran, wówczas zamiast odpowiedzi, że zajmie to najwyżej trzy godziny, usłyszy jak wiele będzie to kosztować i z jak dużym ryzykiem taki atak jest związany.
A jak historia oceni prezydenturę George’a Busha?
Bush będzie w oczach Amerykanów drugim Harrym Trumanem. Kiedy kadencja Trumana dobiegła końca w 1953 r., każdy w Ameryce był przeświadczony, że był to najgorszy prezydent, jakiego kiedykolwiek miał ten kraj. Skorumpowany, zbyt uległy wobec komunistów, odpowiedzialny za rozpętanie wojny w Korei, w której zginęło wielu Amerykanów. Ale teraz, 30 lat później, Truman jest oceniany zupełnie inaczej. To samo będzie w przypadku Busha. 11 września 2001 r. terroryści zaatakowali Stany Zjednoczone - i co się stało? W ciągu zaledwie kilku lat polityka Busha doprowadziła do tego, że zamiast stać się bohaterami muzułmańskiego świata, członkowie Al-Kaidy byli ścigani przez policję od Maroka po Indonezję. Zmusił kraje arabskie do opowiedzenia się przeciw dżihadowi. Podzielił świat arabski i udało mu się odeprzeć atak. Nie mieliśmy żadnych kolejnych ataków. Oczywiście dziś mało kto widzi to w ten sposób, ale czas pozwala spojrzeć na pewne sprawy z zupełnie innej perspektywy. Dziś pamiętamy Trumana z tego, że stworzył struktury bezpieczeństwa narodowego, zaproponował walkę ze Związkiem Radzieckim, która polegać miała na przeczekaniu przeciwnika - zniszczeniu go bez wojny. Bush będzie zapamiętany jako człowiek, który odparł atak Al-Kaidy.
*Edward Luttwak, amerykański politolog i historyk, analityk Center for Strategic and International Studies w Waszyngtonie. Doradzał m.in. amerykańskim Departamentom Obrony i Stanu oraz Radzie Obrony Narodowej.