Pamiętam moje pierwsze wrażenie, gdy prawie dziesięć lat temu przybyłem do Kosowa. Mimo cierpień i zniszczeń kraju dotkniętego wojną, mimo bólu mieszkańców doświadczonych konfliktem – czułem, że zbliża się nieuniknione.

Jako specjalny wysłannik sekretarza generalnego ONZ miałem za zadanie dokonać niemożliwego: doprowadzić do współistnienia wspólnot zamieszkujących Kosowo, w szczególności Serbów i Albańczyków, którzy dopiero co wzajemnie się zabijali, zbudować państwo, znaleźć rozwiązanie problemu statusu autonomicznej prowincji, którą reżim Miloszewicia popchnął do powstania.

Reklama

Nie faworyzowaliśmy ani nie żywiliśmy niechęci do żadnej ze stron. Szybko zrozumieliśmy, że drogą do pojednania nie będzie zachowanie status quo. Nacjonalistyczne wybuchy, nienawiść i napięcia pozostawiły niezatarte ślady. Zdawaliśmy sobie sprawę, że aby je zatrzeć, musiałyby minąć pokolenia i że trzeba będzie rozważyć rozdzielenie stron.

Na Bałkanach Europa i świat zbyt długo byli bezsilnymi świadkami wojen i masakr. Przez długie lata walczono w Sarajewie, potem - w 1999 roku - miała miejsce międzynarodowa interwencja w Kosowie. Przyniosła pozytywny skutek. Ofiar było mniej niż w Bośni, gdzie zbyt długo zwlekaliśmy z działaniem. Dzięki wytrwałości, determinacji, prowadzeniu dialogu udało nam się stopniowo doprowadzić do uspokojenia sytuacji w Kosowie, a następnie do rozpoczęcia negocjacji o przyszłości prowincji, która wydawała się już bardzo oddalona od Serbii. Byli i nadal są mi bliscy Serbowie, którzy jako mniejszość mieli odwagę pozostać w prowincji zdominowanej przez Albańczyków.

Począwszy od ubiegłego lata Francja - przewidując trudności, których źródłem była nieustępliwość obu stron - chciała, aby uczyniono wszystko, żeby dać ostatnią szansę negocjacjom, które przez czternaście miesięcy prowadził Martti Ahtisaari. Pięć miesięcy spędzonych pomiędzy Wiedniem, Belgradem i Prisztiną, Brukselą i Nowym Jorkiem potwierdziło istnienie przeszkód. Owa ostatnia próba nie mogła się powieść. Jednakże wysiłki międzynarodowej wspólnoty w ostatnich latach nie były próżne, gdyż pozwoliły stworzyć projekt uregulowania sytuacji zaaprobowany przez większość krajów europejskich. Projekt ten, zakładając zapewnienie poszanowania wszystkich wspólnot i utrzymanie międzynarodowej obecności, został przyjęty w niedzielę przez parlament Kosowa, który oficjalnie zobowiązał się do wprowadzenia go w życie.

Tydzień temu narodziło się w Europie nowe państwo. To ostatni etap rozpadu jugosłowiańskiej federacji, która potrafiła zapewnić współistnienie swoim mieszkańcom. To sukces wspólnoty międzynarodowej i wielki sukces Europy. Dziewięć lat zamętu i walk to zbyt długi okres dla ludzi, a za krótki dla historii.

Dla nas, Europejczyków, to również wyzwanie. Co powinniśmy zrobić? Europa, która jest obecna na miejscu od dziesięciu lat i pomaga w rozwiązywaniu konfliktu oraz wspiera ludność cywilną, będzie odgrywała w Kosowie rolę pierwszoplanową. W najbliższych tygodniach postanowiliśmy rozwinąć misję o charakterze policyjnym oraz związaną z wymiarem sprawiedliwości, której głównym celem będzie pomoc Kosowianom w zapewnieniu poszanowania wszystkich wspólnot zamieszkujących państwo. Niezależnie od pochodzenia i wyznawanej religii wszyscy Kosowianie muszą mieć możliwość życia w spokoju. Zwłaszcza Serbowie.

Reklama

Musimy wyciągnąć rękę do Kosowian. Musimy również wyciągnąć rękę do Serbów, którzy w ostatnich wyborach dali znak, że opowiadają się za spokojem i za Europą. Bądźmy gotowi, by im odpowiedzieć. Ich przyszłością jest Europa i Unia Europejska. Symbolem tego marszu historii jest Słowenia - pierwszy kraj, który gwałtownie opuścił federację jugosłowiańską, a który dziś przewodniczy Unii Europejskiej i uzna ostatnią część byłej federacji: Kosowo.

Dziś zamykamy kartę ponad piętnastu lat przemocy, która jest największą raną w młodej historii Unii. Podobnie jak wszyscy Europejczycy zdaję sobie sprawę z wagi tego dnia i z odpowiedzialności, która ciąży odtąd na Unii Europejskiej i na władzach nowego państwa kosowskiego.