Jak opowiadać Polakom najnowszą historię? Spektakl "Pseudonim Anoda” pokazany w I programie TVP w ostatni poniedziałek był zdaniem recenzenta "Gazety Wyborczej” niewykorzystaną "szansą na poprawienie wizerunku Sceny Faktu znanej ze schematycznych widowisk ukazujących męczeństwo bohaterów polskiego podziemia w katowniach UB”. Roman Pawłowski porównuje widowisko o Janie Rodowiczu, oficerze harcerskiego batalionu "Zośka”, z telenowelą, zbyt chaotyczną i zbyt jednoznaczną. Aresztowany przez UB "Anoda” zginął, według oficjalnej wersji, rzucając się z okna Ministerstwa Bezpieczeństwa.
Zacznę od tego, że TVP pod kierownictwem Bronisława Wildsteina, a potem Andrzeja Urbańskiego, podjęła chwalebną próbę wyrównania wieloletnich zaległości. Najnowsza historia, nie tylko - jak pisze Pawłowski - "martyrologia bohaterów zakatowanych przez UB”, stała się tematem. Czy siły dorównały zamiarom?
Konwencja takich telewizyjnych widowisk zakłada maksymalną oszczędność środków. Taka jest logika podobnych, na wpół dokumentalnych spektakli w telewizjach na całym świecie. Pokazywane jest raczej to, co bezspornie ustalono, stąd zainteresowani meandrami psychiki mogą być rozczarowani. Podobnie ci, co czekają na wartką akcję za wszelką cenę. Niektóre spektakle dotyczące tak mało znanych epizodów, jak proces mięsny z czasów Gomułki, mimo ascetycznej treści i aktorstwa wydały mi się pasjonujące. Ale gdy widzieliśmy cykl widowisk o podobnej tematyce - na przykład represji stalinowskich - mogliśmy mieć wrażenie pewnej monotonii. Do mnie udramatyzowany dokument o męczeństwie rotmistrza Pileckiego i tak przemawia bardziej niż suche frazy naukowej monografii. Ale wielu widzów może być zawiedzionych.
Broniłbym widowiska "Pseudonim Anoda”. Fabuła nie była ani tak nieczytelna, mimo krótkich ujęć i licznych retrospekcji, ani tak topornie jednoznaczna, jak pisze Pawłowski. Odkrycie, że w roli ubeka wystąpił aktor, który w innym spektaklu grał historyka IPN, to zwykłe czepialstwo. I chyba przejaw poirytowania - choć Pawłowski takich deklaracji unika - martyrologiczną tematyką w antykomunistycznym duchu. Czy zabrakło "żartów, którymi Anoda zaskakiwał przyjaciół, satyrycznych wierszy i piosenek, które układał”? Może tak, ale też Łukasz Dziemidok zagrał swojego bohatera tak intensywnie, że nawet to, czego w scenariuszu nie było, w gotowym spektaklu wybrzmiało. Bo "Anoda” to postać istotnie skomplikowana. Młody człowiek próbujący żyć przyzwoicie mimo decyzji o kapitulacji (czyli złożeniu broni przed komunistami). Bohater romantyczny, choć tak przywiązany do życia.
Mój niedosyt bierze się w części stąd, że polska literatura, teatr, film nie dorobiły się wielu głębszych obrazów przybliżających nam prawdę tamtych czasów. Dramatyczne uwikłania młodych ludzi, którzy walcząc z Niemcami, a potem komunistami, balansowali między heroizmem i wykolejeniem. Albo wielorakość wyborów Polaków wobec narzuconej władzy. Nie przepadają za tą tematyką najwięksi artyści, a gdy po nią sięgają, bywa, że ponoszą porażki ("Pierścionek z orłem w koronie” Wajdy). Dominuje przyczynkarstwo i chyba tak zostanie. Ci, którzy tamte lata czują, mają niewiele już czasu, aby podzielić się doświadczeniem. A młodsze pokolenia unikają podejrzenia o nadmierne przeżywanie historii.
Komunizm jest portretowany przez dzieła średnie, wśród których czasem błyśnie klejnocik, jak "Norymberga” Wojciecha Tomczyka próbująca zajrzeć za kulisy systemu. Pawłowski twierdzi, że sztuka Pawła Mossakowskiego "Okno”, według której Andrzej Malec nakręcił swoje widowisko, była głębsza niż gotowy produkt. Nawet jeśli, to i tak tylko jaskółka bez wiosny.