Historia klęski każdej kolejnej ekipy, kolejnej partii w Polsce była zgoła odmienna. Jednak każda miała swój punkt krytyczny. Często na początku słabo zauważalny. Na miejscu Tuska przypomniałbym sobie drogę w dół Leszka Millera. Zanim przyszła afera Rywina, Miller wystąpił z sylwestrowym posłaniem do narodu w stroju górala. Nie o strój tu chodziło, a o to, że szef lewicowej partii przemówił tuż po kuligu z największymi potentatami. Był to drobiazg, ale wskazujący na zatratę samozachowawczego instynktu. Potem pojawiły się kolejne symptomy.

Reklama

Ostrożność Tuska w podejmowaniu reform, zgłaszaniu kłopotliwych ustaw, może być szkodliwa dla kraju, a jednak - to frustrujące - opłacalna w grze z wyborcami. Tyle że to nie wszystko. Amerykański historyk Barbara Tuchman opisała dzieje ludzkości jako "historię szaleństwa”. To szaleństwo, celowo używam przerysowanego języka, ma często banalną postać. I ulega mu każda władza, także ta najbardziej umiarkowana.

Dziś premier może łajać dziennikarzy - nawet jeśli lubiące go media tego nie wybaczą, to wybaczy kochająca go większość Polaków. Może się nie przejmować artykułami o uwikłanym w biznesy szefie służb specjalnych Bondaryku. Przecież opozycja jest nieestetyczna, pogubiona. Ale jutro, pojutrze? Ostrożność w reformowaniu może gwarantować brak kłopotów, ale już rezygnacja ze zmian w składzie rządu to ryzykowny kierunek. A jeśli Polacy odbiorą to jako pychę? Narzekania komentatorów, że nic się nie dzieje, dziś brzmią jak jałowe gęganie. Ale jutro, wraz z innym dużym kłopotem PO, stać się mogą muzyką dla uszu wciąż jeszcze wiernego, ale kapryśnego elektoratu.