Byłby też kolejnym zwycięstwem zasady, że polska polityka stała się grą drużynową, gdzie mało jest miejsca na własną drogę, a ambicje zaspokaja się cierpliwą grą w zespole. Były premier uznał, że straciwszy wspólny język z jednym silnym (PiS), trzeba się przyłączyć do jeszcze silniejszego, czyli PO. Tacy ludzie jak Kazimierz Ujazdowski czy Paweł Zalewski jeszcze szukają miejsca gdzieś między gigantami. On uznał taką drogę za stratę czasu. Tym samym wyrzekł się dość łatwo poglądów głoszonych jeszcze podczas kampanii. W wydanej wtedy książce bronił, choć nie w pełni i warunkowo, dorobku dwóch lat PiS-owskich rządów. Ale tylko taka wolta gwarantuje mu powrót do wielkiej gry.
Pozyskanie Marcinkiewicza będzie sukcesem zręcznej polityki personalnej Tuska. Swoich potencjalnych rywali, takich jak Radek Sikorski czy właśnie Marcinkiewicz, woli przygarniać do piersi. Gdyby ulokował ekspremiera w resorcie obciążonym politycznymi kosztami (infrastruktura), byłby mistrzem, ale na to Marcinkiewicz się z pewnością nie zgodzi. Jednak już sam fakt jego wmontowania w pojemny obóz Platformy będzie sukcesem partii rządzącej, więc i jej lidera. Mimo wpadek (nie zawsze ostrożne występy w mediach) były premier, jak wynika z kolejnych sondaży, utrzymał trwałe miejsce w sercach Polaków. Więc Marcinkiewicz i Tusk będą się nawzajem podchodzić, trochę obwąchiwać, ale nie mają interesu, by ze sobą wojować. Nic dziwnego, że nazwisko tego pierwszego pojawia się na giełdzie kandydatów do jeszcze większych awansów. A to na lidera listy do europarlamentu, a to przyszłego premiera (jeśli Tusk zostanie prezydentem), a nawet prezydenta (jeśli Tusk, o czym plotkuje się ostatnio dużo w PO, nie zechce startować). To wszystko luźne przymiarki. Ale ujawniają potencjalną siłę Marcinkiewicza.
Widzę w tej historii dwa morały. Pierwszy: przegrywa ten, który nie potrafi skupić wokół siebie różnorodnych osobowości. Utrzymanie Marcinkiewicza jako jednego z szyldów PiS mogło gwarantować tej partii poparcie szerszego elektoratu. Bracia Kaczyńscy dokonali innego wyboru. Ale jest i morał drugi: polska polityka staje się w coraz mniejszym stopniu grą idei, w coraz większym - kalkulacji i interesów. Decydując się na powrót do gry, Marcinkiewicz powinien też pamiętać, że nikt nie zagwarantuje mu bezpieczeństwa na zawsze. Polityczny cmentarz pełen jest dawnych sojuszników, a potem rywali Donalda Tuska.