Sobota, 9 maja. W okolicach południa w kierownictwie Prawa i Sprawiedliwości zapadła decyzja, że trzeba jednak forsować wybory prezydenckie 23 maja. Plan zaczyna być wdrażany w życie błyskawicznie – nawet jak na standardy partii rządzącej. Związana z PiS sędzia TK Krystyna Pawłowicz tweetuje o "przesileniu politycznym i rządowym", prosi o modlitwę za Polskę. Jeszcze tego samego wieczora marszałek Sejmu Elżbieta Witek ma wygłosić orędzie i poinformować Polaków o nowym terminie wyborów. Oznacza to, że wynegocjowany kilka dni wcześniej deal w sprawie przesunięcia głosowania "dwóch Jarosławów" – lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego i prezesa Porozumienia Jarosława Gowina – trafiłby do kosza.
Umowa PiS i Porozumienia opierała się na założeniu, że po teoretycznych wyborach 10 maja Sąd Najwyższy wyda orzeczenie o ich nieważności. Wówczas uruchomiony zostałby scenariusz opisany w art. 228 konstytucji, czyli nowe głosowanie w ciągu 60 dni. Nieoficjalne stanowisko SN daje argumenty zwolennikom korespondencyjnych wyborów w maju. A tych jest w PiS i Solidarnej Polsce sporo. – Największy atut tego rozwiązania był taki, że wreszcie przecięlibyśmy ten wyborczy serial – podkreśla jeden z naszych informatorów. – Choć przeciwko tej opcji przemawia wszystko inne – przyznaje.
Bezpośrednią przyczyną zwrotu akcji są nieoficjalne przesłuchy z Sądu Najwyższego: Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (IKNiSP) nie zajmie stanowiska w sprawie ważności wyborów, bo nie może orzec o nieważności głosowania, które się nie odbyło. – Taki przekaz dotarł od p.o. I prezesa Kamila Zaradkiewicza i Joanny Lemańskiej kierującej IKNiSP, która konsultowała się z sędziami izby i stwierdziła, że nie ma większości dla takiego rozwiązania – tłumaczy nasz rozmówca z rządu.
Reklama

TVP na posterunku

Reklama

CAŁOŚĆ CZYTAJ W WEEKENDOWYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ" >>>>