Pewne towarzyszące przemarszowi zjawiska można przewidzieć: mało zdolni pracownicy oświaty wieźć się będą, jak zawsze, na plecach bardziej zdolnych, zamieszanie w szkołach będzie większe niż usłyszymy od ministra, ale mniejsze niż przeczytamy w „Gazecie Wyborczej”, „władze” będą dokładały do chaosu absurdalne kontrole, zaś ZNP pogubi się w sprzecznych postulatach. Tak jest zawsze, podczas kolejnych reform, dobrych i złych, podobnie będzie więc i teraz.
Wprowadzenie zmiany w sposobie prowadzenia lekcji i egzaminów, łącznie z modyfikacją podstawy programowej, to kolejna chaotyczna reforma. Tyle że w odróżnieniu od poprzednich niechciana nawet przez kierownictwo MEN. Co ciekawe, chociaż ministerstwo traktuje pandemiczną „reformę” jako dziecko niechciane (zgodnie z powszechnym odczuciem!), uparte jest, by nią zarządzać. Nie ma nadzwyczajnych kompetencji przywódczych, kiepsko komunikuje się ze środowiskiem nauczycielskim, stowarzyszenia aktywnych pedagogów traktuje jak dopust Boży, a na krytykę od lat zwykło odpowiadać „pomidor” (Chaos? Nie ma chaosu. Konsultacje? Przecież się odbyły etc.).

Szkoła, która będzie musiała nauczyć mniej, zrobi to lepiej. Budować ośrodek informacji i wsparcia oraz zdjąć nadmiar „materiału do realizacji” to dwa, nietrudne i podstawowe cele, jakie powinien sobie postawić minister edukacji już parę miesięcy temu

Reklama
A przecież ten resort ma jeszcze mniejsze kompetencje w zarządzaniu kryzysem zdrowotnym. Każdy obdarzony zdrowym rozsądkiem przyzna, że powierzanie akurat Ministerstwu Edukacji spraw związanych z COVID-19, huraganami czy inwazją obcej armii nie może przynieść dobrych rezultatów. A jednak! Chociaż ludzi obdarzonych zdrowym rozsądkiem nie brakuje ani w szkołach, ani w samorządach, Polska woła o ministerialne rozporządzenia, procedury i „konkretne wskazówki”. Nie budzi zdumienia, że szkoły i rodzice chcą wytycznych. Dziwi adresat tych pragnień. W sprawie sposobów zmniejszenia liczby zachorowań wywołanych przez wirusa MEN jest ślepe jak kret. Cokolwiek się dowie, to tylko od fachowców. Czyli z tego samego źródła, z którego wiedzę czerpiemy my – samorządowcy, dyrektorzy, nauczyciele i rodzice.
Reklama
Polskiej oświacie molestowanej przez COVID-19 brakuje ośrodka, w którym siedzą eksperci od wirusów, wsparci przez nauczycieli z różnych, dużych i małych szkół, o różnych profilach. Nie będzie takim centrum resort edukacji. Cudów nie ma, wiedza o pandemii wciąż nie jest pełna, więc tym bardziej trzeba ją czerpać wprost ze źródła, a nie przez filtr grupki urzędników i polityków, którym przypadło siedzieć w budynku MEN akurat w czasach pandemii. A stosowane procedury stosować i weryfikować we współpracy z tymi, którzy wiedzą więcej, a nie z tymi, którzy wiedzą mniej.