Nie zadzierał z Kościołem lewicowy premier Leszek Miller. Pozwala sobie na ataki na Kościół dopiero teraz, gdy znalazł się na marginesie życia politycznego i używa wszelkich chwytów, by nie wpaść w całkowity polityczny niebyt.

Reklama

Jednym słowem politycy w czasie kampanii wyborczych deklarują swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich, po wyborach zaś szybko o nich zapominają. Kiedy wymaga tego polityczny interes, z Kościołem spiera się prawica i łasi się do niego lewica. Podczas kampanii wyborczej PO chętnie manifestowała swoje oddanie tej części Kościoła, którą nazywała łagiewnicką. Donald Tusk mówił w wywiadach o swoim powrocie do wiary. Dowodem miał być wzięty po latach ślub kościelny. Nie twierdzę, że te wyznania nie były prawdziwe, jednak ich upublicznienie to był już gest polityczny.

Nie jestem katolikiem, ale mogę sobie wyobrazić, jak czują się hierarchowie kościelni w kontaktach z politykami. Muszą czuć to samo co dziennikarze. W czasie kampanii wyborczej politycy chętnie biorą udział w uroczystościach kościelnych. Chętnie też wtedy przychodzą do mediów. Po wyborach i tu, i tu pokazują się rzadziej. Na razie żadna partia nie ogłosiła jeszcze bojkotu instytucji kościelnych, ale jeśli spece od PR odkryją, że taki bojkot spodoba się wyborcom, to i partia chcąca go przeprowadzić się znajdzie. Tak jak znalazła się partia bojkotująca TVN. Jednak nawet PO - partia wciąż przodująca w rankingach poparcia - nie może zrazić sobie Kościoła.

Kościół katolicki w Polsce to wciąż instytucja potężna i wpływowa; jeśli czegoś głośno i stanowczo się domaga - tak jak wprowadzenia Święta Trzech Króli - to nawet PO tych żądań nie może zlekceważyć. Może dlatego w nienawistnej kiedyś PO telewizji Trwam zobaczyłem ostatnio ministra skarbu Aleksandra Grada. Tłumaczył on zdziwionym zapewne jego obecnością w tym miejscu telewidzom stanowisko rządu w sprawie polskich stoczni, które na żądanie UE muszą zwrócić pomoc publiczną. Ale wracając do Święta Trzech Króli - najwyraźniej PO, nie chcąc otwartej wojny z Kościołem, postanowiła sprawę odłożyć w czasie. Po co stawiać swoich posłów-prawdziwych katolików w trudnej sytuacji, kiedy można sprawę włożyć do przepastnej szuflady marszałka sejmu, w której niejeden projekt ustawy dokonał już żywota.

Zwłaszcza że większość Polaków, czemu trudno się dziwić, chętnie by nowy wolny dzień w kalendarzu zaznaczyła. Nie wiadomo też, czym naciskanie na posłów ideowych katolików by się skończyło. Być może rozłamem - jak w PiS, gdy partia ta zaczęła naciskać na swoich członków, by nie podnosili sprawy zmiany ustawy antyaborcyjnej. Czy PO może sobie pozwolić na otwarty konflikt z Kościołem? Na pewno nie. Zwłaszcza dlatego, że część jej członków i wyborców to ludzie wywodzący się z nurtu konserwatywnego, nie liberalnego, których PO nie chce utracić. Z drugiej jednak strony przy obecnej słabości polski lewicy jej wyborcy zaczynają się zwracać ku Platformie i na tych wyborców łakomie spoglądają politycy PO.

Być może zręczni PR-owcy Platformy wykorzystają obecny kryzys gospodarczy, by przestraszonych nim Polaków przekonać, że nie stać nas obecnie na wprowadzenie dodatkowego dnia wolnego od pracy. Być może uda się politykom PO przekonać niektórych hierarchów, że to niedobry czas, by walczyć o Święto Trzech Króli i warto sprawę odłożyć w czasie. Jak uczy doświadczenie, zarówno politycy jak i władze Kościoła są wyznawcami zasady: cicho jedziesz - dalej zajedziesz. Jednym słowem dojdą do jakiegoś porozumienia w zaciszu gabinetów. Jak wiadomo ani Kościołowi, ani politykom otwarta wojna nigdy nie wychodziła na dobre.