Wczoraj upokorzony przez kongresmenów Greenspan przyznał się do błędów. Tak powoli ginie jego legenda: człowieka, który był uznawany za jednego z najlepszych szefów Amerykańskiej Rezerwy Federalnej, wielkiego ekonomisty, w którego nie zawsze jasne wywody wsłuchiwał się cały świat. Rozmiary dzisiejszego kryzysu sprawiają, że szybko idą w niepamięć zasługi Greenspana. Choćby to, że jego polityka, zanim z wielkim hukiem podważył ją kryzys, jednak wcześniej zapewniła Stanom Zjednoczonym bezprecedensowo długi okres prosperity.
Ale wczorajsze wyznania Greenspana potwierdzają to, o czym od dłuższego czasu przekonanych jest wielu ekonomistów. U podstaw kryzysu nie tkwi jakiś megaprzekręt, na pomysł którego wpadli działający na międzynarodowych rynkach chciwi bankierzy. Owszem, chciwość i pogoń za zyskami odegrała tu swoją rolę, ale jakkolwiek byśmy ją oceniali, w kapitalizmie odgrywa ona kluczową rolę zawsze. Oni tylko, albo aż wykorzystali okazję, którą podsunęła im błędna polityka instytucji publicznej i regulatora zarazem, czyli Fed. Przyczyna kryzysu nie tkwi zatem w patologiach wolnego rynku, w sferze prywatnej, tylko w publicznej.
Jakie wczoraj mieliśmy tego skutki? Niesłychanie nerwowy dzień. Na szczęście złoty wyszedł z niego stosunkowo obronną ręką. Za to po południu zapachniało krachem z oceanem, zostały nawet zawieszone transakcje na kontrakty terminowe. Ale niezłe dane napływające - nomen omen - z rynku nieruchomości w Stanach pozwoliły na powstrzymanie giełdowych spadków. N szczęście nie mieliśmy czarnego piątku dokładnie w 79. rocznicę krachu na Wall Street otwierającego Wielki Kryzys.