Kto tak naprawdę należy do klasy średniej, a komu się tylko wydaje – to jeden z najczęstszych tematów medialnych dyskusji w ostatnich tygodniach. Pojawiły się też niezliczone komentarze przekonujące, że za pomocą zawartej w Polskim Ładzie reformy podatkowo-składkowej Prawo i Sprawiedliwość w istocie zamierza podsycić klasowe resentymenty i podburzyć biednych przeciw bogatym. To zaskakujące teorie, zważywszy na to, że autorzy programu sami się do tej, pogardzanej przez nich rzekomo, klasy średniej odwołują. W części poświęconej akcjonariatowi pracowniczemu piszą o „budowie silnej klasy średniej”, a we fragmentach dotyczących reformy podatków planują rozwiązania, które mają „zatrzymać więcej pieniędzy w kieszeni przedstawicieli klasy średniej”. Premier Morawiecki wielokrotnie wskazywał, że jednym z celów jego polityki jest rozszerzanie jej zasięgu. Chociażby podczas wykładu „Demokratyczny kapitalizm dla wszystkich” wygłoszonego w Trybunale Konstytucyjnym w 2019 r.
W rzeczywistości PiS nieustannie próbuje się w oczach klasy średniej oraz ludzi bardziej zamożnych legitymizować. I nie wynika to wcale z jakiejś dobrej woli Kaczyńskiego i spółki – od czasu kuriozalnej awantury o uchodźców cynizm PiS jest dobrze znany. Politycy tej partii po prostu wiedzą, że na rozgrywaniu napięć klasowych w Polsce niczego większego ugrać się nie da.
Oczywiście podział klasowy obiektywnie występuje i jest nawet całkiem wyraźny. Mit merytokracji ma się jednak u nas doskonale. Wciąż jesteśmy przekonani, że ciężko pracując i dużo się ucząc, możemy dojść bardzo wysoko. Ta naiwna wiara w merytokrację ma dobrą i złą stronę – ta druga jest tematem na zupełnie inne rozważania. Dobra jest natomiast taka, że na żadną walkę klas w Polsce się nie zanosi.
Podział w poprzek
Napuszczanie bliżej niesprecyzowanego ludu na klasę średnią byłoby u nas o tyle kuriozalne, że nad Wisłą zdecydowana większość społeczeństwa uważa, że należy do tej ostatniej. Wymierzona w nią kampania byłaby...