Ze słów ministrów Dmytra Kułeby i Siergieja Ławrowa wynikało, że w żadnym z punktów spornych nie osiągnięto znaczącego postępu. Dla Moskwy spotkanie w tureckim kurorcie to przede wszystkim sygnał na użytek wewnętrzny, że Kreml jest otwarty na rozmowy. Ale zdecydowanie więcej konkretów uzgodniono podczas spotkań delegacji niższej rangi na Białorusi niż podczas krótkiej, raptem półtoragodzinnej rozmowy ministrów. Turcy deklarują wprawdzie, że Władimir Putin „w zasadzie” nie ma nic przeciwko bezpośrednim rozmowom z Wołodymyrem Zełenskim, ale z Moskwy płyną inne sygnały. Rosja chce kapitulacji Ukrainy. Kijów ma się rozbroić, „zdenazyfikować” (czytaj: oddać władze rosyjskiej piątej kolumnie), zapomnieć o NATO, uznać rosyjskość Krymu i niezależność Doniecka z Ługańskiej.
Frustracja rosyjskich elit
Najwyraźniej dwa tygodnie ciężkich walk i brak sukcesów na froncie mimo oczywistej przewagi to za mało, żeby rosyjskie elity zaczęły szukać wyjścia z twarzą z ukraińskiej awantury. Frustracja w elitach jest oczywista – widać ją po minach naczelnych propagandystów w rodzaju Władimira Sołowjowa – ale na razie wyraża się brutalizacją działań wojennych w rodzaju ostrzeliwania charkowskich osiedli i stopniowej zagłady 400-tysięcznego Mariupola. Rosjanie, nie mogąc złamać obrony sił zbrojnych, próbują złamać opór ludności, terroryzując kobiety i dzieci. Amerykański sekretarz stanu porównał oblężenie Mariupola do blokady Leningradu, jednego z symboli radzieckiego oporu wobec III Rzeszy. Porównanie na razie – i oby tak pozostało – na wyrost, ale Antony Blinken wiedział, w jakie nuty uderzyć, żeby Rosjan naprawdę zabolało. Zresztą sceny z Rosji coraz bardziej kojarzą się z faszystowską stylistyką, więc podobne porównania nie są zupełnie wzięte z sufitu.
Równolegle Rosjanie wydali kilka absurdalnie brzmiących komunikatów. Najpierw Ławrow zapewniał, że Rosja nikogo nie zamierza atakować, bo i Ukrainy nie zaatakowała, co zabrzmiało bardziej jak groźba niż obietnica spokoju. Szef rosyjskiej dyplomacji dodał też, że szpital w Mariupolu trafił w środę pod rosyjski ostrzał, bo w środku nie było pacjentów, tylko wojskowa baza pułku Azow. Ławrow najwyraźniej zapomniał, że na 9 marca Rosjanie obiecali zawieszenie broni dla ewakuacji mieszkańców miasta. Przypomniał sobie o tym resort obrony, który wieczorem podkreślił, że żadnych działań wojennych w tym czasie nie prowadzono, a ostrzał był prowokacją ukraińskich nazistów. Jakby tego było mało, komunikat podlał teorią spiskową o… migrujących ptakach, które Amerykanie mieli trenować na Ukrainie, by roznosiły nad Rosją patogeny.
Rosyjska propaganda
Stąd już o krok od tezy, że koronawirus powstał w charkowskich laboratoriach. Wcześniej czy później i o tym usłyszymy. Rosyjska propaganda coraz bardziej przypomina postprawdę z czasów zestrzelenia malezyjskiego samolotu pasażerskiego w 2014 r., której ewolucję Ukraińcy streścili kilkoma zdaniami: „To nie był buk. Buk, ale nie nasz. Nasz, ale nie my. My, ale nie w boeinga. W boeinga, ale przypadkowo. Nieprzypadkowo, ale inni mogą, a my nie?”. Gorzka prawda jest taka, że na razie niewiele wskazuje na to, by agresja na Ukrainę miała się szybko skończyć. Z drugiej strony zasoby Rosjan nie są nieograniczone. Christo Grozew z Bellingcata, mający znakomite źródła w rosyjskich elitach, twierdzi na tej podstawie, że wojna potrwa najwyżej kolejny tydzień. Z perspektywy Antalyi wygląda to na hurraoptymizm. Ale pesymistyczne prognozy Grozewa dotychczas się sprawdzały, więc może pora na ziszczenie się tej jednej optymistycznej.